Essence na wiosnę i jesień zawsze wycofuje część produktów ze stałej oferty i zastępuje je nowościami. Ostatnio w Naturze natknęłam się na wyprzedaż pigmentów tej marki, z 10,99zł cena została obniżona na 3,99zł (dwa słoiczki kupiłam nawet za 2,99zł)! Moim zdaniem to naprawdę niewiele jak na sypkie cienie, warto się im przyjrzeć! Do wyboru była zdecydowana większość odcieni, a że wcześniej miałam już dwa kolory tych pigmentów to wiedziałam, że są dobrej jakości.
Przygotowałam szybki przegląd kolorów, które kupiłam. To nie jest pełna recenzja, mam je dopiero od kilku dni, ale pomyślałam że lepiej pospieszyć się z tym postem, bo przecież wkrótce znikną zupełnie.


Pigmenty zamknięte są w małych słoiczkach z sitkiem (niektóre mają dodatkową zatyczkę pod zakrętką a inne nie). Mają różną wagę w zależności od koloru, ale zwykle około 2g. Wydaje się niewiele, ale w rzeczywistości to sporo i taki pojemniczek starczy na pewno na bardzo długo, do makijażu wystarcza odrobina cienia.
Wszystkie kolory, które kupiłam są naprawdę mocno napigmentowane i równie dobrze mogłyby być sprzedawane w dużo wyższej cenie. Mogą być odpowiednikami sporo droższych sypkich cieni z Inglota. Producent wypuścił do nich także różne bazy, z tego co pamiętam była baza do błyszczyka, lakieru – one też są wycofywane, ale wynika z tego, że pigmenty można łączyć także z błyszczykami albo dodawać do nielubianych lakierów i tworzyć nowe kolory (ja jeszcze nie próbowałam).
Na moich zdjęciach pokazuję Wam pigmenty nałożone na skórę solo, bez żadnej bazy. I tak są bardzo intensywne, ale zaręczam że stosowane na mokro dają o wiele mocniejsze kolory!
Strawberry smoothie to piękny i nietypowy odcień zgaszonego, ciemnego różu, złamanego nieco fioletem. Ma złote drobinki, które nie bardzo wyszły na swatchu, ale sprawiają, że to mało spotykany kolor.

Kiss the frog czyli jasna, wiosenna, iskrząca zieleń w ciepłej tonacji. Gdybym zobaczyła go zimą to pewnie by mnie nie skusił… ale jest tak wiosenny, po prostu idealny na teraz!

Smell the caramel to śliczny jasny, ciepły brąz. Nazwa bardzo mu pasuje, bo kolor faktycznie jest karmelowy. Uniwersalny, połyskujący ale bez drobinek. Moim zdaniem świetny!

Cotton Candy wypróbowałam już na oczach, zdecydowanie lepiej prezentuje się w makijażu niż na szybkich swatchu. Odcień bardziej iskrzący niż pozostałe, słodki, bardzo jasny róż.

WOW it’s orange! od razu wpadł mi w oko! Bardzo podobny pigment ma w swojej ofercie Inglot, ale zawsze żal mi było na niego kasy, bo odcień choć świetny to strasznie intensywny, wręcz neonowy. Wiedziałam, że rzadko bym go nosiła, dlatego nie kupiłam wcale nietaniego Inglota, ale już Essence za te 4zł to zupełnie inna cena, w sam raz na taki kolorystyczny eksperyment. WOW it’s orange to matowy, niezwykle intensywny koral. Ma mikro drobinki, ale generalnie z daleka wygląda jak mat.

Cop & copper czyli błyszcząca miedź z drobinkami. Ależ ten odcień jest mocny i metaliczny! Aż ciężko uwierzyć, że takie cudo można dorwać za parę złotych ;).

Fairy Dust na tle pozostałych kolorów wypada mało oryginalnie, ale to taki bazowy cień rozświetlający, zawsze się przyda. Również mocno iskrzący, jak Cotton Candy.

Dory in love mam najdłużej. To świetny odcień ale ciężki do noszenia jeśli nie szaleje się za błękitami na oczach. To taki mroźny błękit, połyskujący, z mikro drobinkami (srebrnymi i różowymi).

Jeśli macie Naturę w pobliżu i lubicie sypkie cienie to oczywiście polecam sprawdzić czy u Was też są dostępne. Czasem wrzucają te pigmenty do osobnych koszyczków, a czasem mieszają z innymi cieniami, więc warto dokładnie zbadać kosmetyki na przecenie. Jeśli jesteście z Krakowa jak ja to polecam zajrzeć do Natury w Galerii Kazimierz, tam kupiłam najwięcej kolorów, bo wybór był największy.