Na dziś sporo nowości – dwie nowe linie żeli Luksja, które wypróbowałam i chwalenie się nowościami z ostatnich tygodni (a może miesięcy?). Niektóre dopiero co wpadły mi w ręce, ale jest też kilka kosmetyków, które zdążyłam już mniej więcej poznać i spodobały mi się, więc może też wypatrzycie coś dla siebie.

Najpierw trochę o żelach pod prysznic Luksja, które marka podesłała mi do wypróbowania już jakiś czas temu. Dzielą się na dwie linie: pielęgnacyjne koktajle LUSH i owocowe Revive. Przyznam szczerze, że w pierwszym wrażeniu poczułam się rozczarowana. Duże butle (500ml) z zachęcającymi owocami na opakowaniach sugerowały świetne zapachy, a powąchane prosto z butelki nie zrobiły na mnie wrażenia. Okazało się jednak, że zapachy żeli zdecydowanie zyskują w kontakcie z wodą. Są dużo ładniejsze po rozpienieniu żeli, a to dość dziwne, bo zazwyczaj bywa na odwrót. Po pierwszym użyciu zmieniłam zdanie i szybko polubiłam, choć nie są wcale nadzwyczajne ;).


- Red Opuntia (Lush) – to mój ulubiony wariant. Bardzo lubię zieloną herbatę z opuncją, a zapach tego żelu od razu mi ją przypomina. Nie wiem jak opisać ten zapach, bo jest bardzo charakterystyczny.. najlepiej byłoby go powąchać. Ten żel schodzi mi zdecydowanie najszybciej.
- Pomegranate & Maracuya (Revive) – orzeźwiający, soczysty, owocowy zapach. Bardzo, bardzoo fajny, ja uwielbiam marakuję, więc było pewne, że przypadnie mi do gustu. Polecam jeśli lubicie świeże, owocowe zapachy.
- Pomelo & Kiwi (Revive) – przyjemny, bardzo owocowy, ale o dziwo nie typowo “kwaśny” zapach. Podobnie jak Pomegranate & Maracuya, mocno orzeźwiający.
- Dragon Fruit (Lush) – tę wersję lubię najmniej. Nie pachnie brzydko, ale w moim odczuciu trochę sztucznie i kojarzy mi się z proszkiem do prania. Jeśli chcecie kupić któryś z żeli to polecałabym raczej trzy powyższe wersje, Dragon Fruit bym odpuściła.
Żele są wydajne, dobrze się pienią i nie wysuszają mojej skóry, która też nie ma skłonności do przesuszeń. Całkiem fajne, można spróbować, choć oczywiście nie wyróżniają się nie wiadomo jak na tle innych żeli.
W ostatnich tygodniach przybyło mi trochę nowości : ). Niektóre kosmetyki już po wstępnych testach okazały się bardzo dobre, szczególnie bronzer Kobo, który możecie zobaczyć poniżej.

Kobo wprowadziło właśnie do oferty dwa bardzo ładne rozświetlacze i rewelacyjny bronzer w bardzo chłodnym odcieniu. Jest idealny do modelowania i naprawdę najchłodniejszy z moich wszystkich pudrów brązujących. Ciężko znaleźć tak ładny odcień bronzera, do tego jest jasny, więc będzie w sam raz nawet dla jasnej cery. Polecam mu się przyjrzeć, zapowiada się super : ).

Nowością u mnie jest też śmieszna paletka Peggy Sage, składająca się z trzech części czego na tym zdjęciu akurat nie widać. Górna warstwa to cienie do oczu, w środkowej są róże, a w dolnej pomadki. Wszystko utrzymane w jesiennej kolorystyce. Jeszcze jej nie wypróbowałam.

Dwa nowe cienie Rimmel – ciemny brąz i turkus. Brąz jest dość zgaszony, lubię ten odcień i już zdążyłam go parę razy użyć. Do jesiennych mejkapów jest w sam raz. Z kolei do turkusu jeszcze się nie dobrałam.

Róż Sleek w kolorze Antique i płynną, matową pomadkę Rioja Red dostałam w prezencie – róż ma bardzo ciekawy, zgaszony odcień (nie tak ceglasty jak wyszedł na zdjęciu) a pomadka to mega czerwień, świetna. Obok nowy cień z Catrice, który niedawno sobie kupiłam. Z nowości na jesień właśnie Al Burgundy wpadł mi w oko i tylko na niego dałam się skusić. Wykorzystałam go w ostatnim, burgundowym makijażu. Warto mu się przyjrzeć jeśli lubicie takie kolory.

Niedostępne w Polsce Color Tattoo Maybelline pomogła zdobyć mi blogowa znajoma : ). Jest tu świetny Metallic Pomegranate (łagodniejsza wersja burgundu), idealny na co dzień Pink Gold (różowe, łososiowe złotko) i intensywnie złoty 24K Gold. Wszystkie są świetne, zresztą wiecie, że uwielbiam Color Tattoo. Dodatkowo w paczce znalazłam płynne cienie Rimmel Scandaleyes, bardzo lubię taką formułę cieni.

A na końcu lakiery “hybrydowe” kupione przez allegro. Skusiła mnie niska cena, ale czasem nie warto oszczędzać, np. w tym przypadku. Lakiery nie mają z hybrydami nic wspólnego, okazały się totalną klapą – a dokładniej zwykłymi żelami.