niedziela, 31 stycznia 2016

SHINYBOX Stylovy Styczeń

Hej! W tym tygodniu dotarł do mnie najnowszy, styczniowy Shinybox "Stylovy Styczeń". Tym razem pudełko powstało we współpracy ze Stylowi.pl. Przyjrzyjmy się zawartości ... :).

Cztery produkty pełnowymiarowe, dwie miniatury. Trochę kolorówki, w tym aż dwa lakiery do paznokci, co mnie zaskoczyło.



  • YASUMI Krem na okolice oczu i ust | Miniatura kremu nawilżającego i regenerującego delikatną skórę wokół oczu i ust. Ma za zadanie redukować zmarszczki.
  • SILCARE Lakier do paznokci | Pełnowymiarowy lakier z serii Marsal Edition. Kolor faktycznie bardzo fajny, taka ciepła marsala z drobinkami, od razu mi się spodobał. Lakiery Silcare lubię :).
  • MONTIBELLO Kuracja do włosów | Marki nie znam, więc chętnie wypróbuję ten kosmetyk-kurację do włosów. Przypuszczam, że jest to coś w rodzaju odżywki w sprayu skoro ma nadawać połysk i zdrowszy wygląd włosów. Pełny produkt.
  • WIBO Lakier do ust | Tanioszk dostępna w Rossmannie, ale o dziwo ten kosmetyk jakoś najbardziej mnie ucieszył. Pewnie dlatego, że kręciłam się koło tych lakierów do ust od jakiegoś czasu, ale obawiałam się że może być kiepski (Wibo ma niestety trochę słabej kolorówki... chociaż perełki też bywają). Trafił mi się fajny jaskrawo-czerwony odcień. Sam lakier zapowiada się niezwykle dobrze, ma wysoki połysk i intensywny pigment! Oczywiście pełnowymiarowy.
  • BIC Soleil Bella | Maszynka Bic na pewno się przyda, jak wszystkie takie praktyczne rzeczy :).
  • BALNEOKOSMETYKI Lakier do paznokci | Lakier w świetnym odcieniu starego złota, mocno błyszczący. Marka jeśli chodzi o lakiery też jest dla mnie nowością :).


Dodatkowo w pudełku znalazł się upominek od Inspired By - jednej z autorek pudełek. Mi trafił się dezodorant Adidas - bardzo praktycznie, więc na pewno będę korzystać.

Dajcie znać co sądzicie o styczniowym pudełku i jakie bonusy z Inspired By znaleźliście w swoich zestawach :). Ja oczywiście najbardziej cieszę się z kolorówki, już tradycyjnie ;).

sobota, 30 stycznia 2016

Kultowe róże od BOURJOIS :)

Dziś o kosmetyku wręcz kultowym, rozpoznawalnym nie tylko w kręgach osób interesujących się makijażem i obstawiam, że najlepiej sprzedającym się wśród oferty marki. Mowa o wypiekanych różach Bourjois :). Myślę, że każda z nas kojarzy te róże albo ma je już w swojej kosmetyczce. Mimo, że róże są niesamowicie popularne i oglądałam je wiele razy przez wiele lat, dopiero niedawno skusiłam się na pierwszą sztukę. Sama nie wiem dlaczego nie zdecydowałam się na nie wcześniej, ale po zakupie pierwszego różu w ciągu miesiąca przybyły mi dwa kolejne odcienie!

Róże są bardzo dobrej jakości, ładnie wyglądają na skórze i przyjemnie się ich używa. Ja oceniam je na mocną piątkę :). Jeśli szukacie jakiegoś ładnego, np. połyskującego różu to możecie szukać w Bourjois. Nie odbiegają jednak właściwościami od wielu innych dobrych róży, więc raczej nie ma co spodziewać się cudów - po prostu dobry kosmetyk.



Są to róże wypiekane przez co zachowują się troszkę inaczej niż zwykłe róże w kamieniu. Są bardziej zbite, ale intensywność koloru jest dość duża (w zależności od odcienia). Kolorów w gamie jest dosyć sporo, wszystkie raczej bezpieczne, stonowane, nie znajdziemy odcieni krzykliwych czy bardzo nietypowych. Róże mają różne wykończenia - najczęściej matowe bądź połyskujące ale bez drobinek.

Dużą zaletą są ładne, okrągłe opakowania w kolorze danego odcienia, zamykane na magnes oraz piękny, elegancki zapach, który ja osobiście uwielbiam. Róże bardzo ładnie prezentują się na policzkach, zwłaszcza te rozświetlające potrafią wyglądać pięknie. Są też trwałe i bardzo dobrze się nakładają. Z kolei sporym minusem jest fakt, że szybko twardnieją i nie chcą się nabierać na pędzel. Można sobie z tym łatwo poradzić lekko zeskrobując wierzchnią warstwę, kiedy zauważymy, że róż trochę nam skamieniał. Bierzcie to koniecznie pod uwagę przy oglądaniu testerów, bo 90% z nich jest już stwardniałych na kamień, a świeże róże zupełnie inaczej się zachowują.


Ja skusiłam się na trzy odcienie, z każdego jestem bardzo zadowolona i właściwie wszystkich trzech używam w podobnej częstotliwości. Poniżej możecie zobaczyć swatche.

ROSE D"OR / GOLDEN ROSE | Bardzo świeży, dziewczęcy, wiosenny odcień. Myślę, że jest doskonały dla blondynek o jasnej cerze, choć sądzę, że i u mnie wygląda bardzo dobrze. To jasny, ciepły róż połyskujący na złoto. Delikatny, ładnie ożywiający cerę, ogólnie super :).


LILAS D'OR / GOLDEN LILAC | Ciekawy, ale jednocześnie bardzo uniwersalny odcień. To taki brzoskwiniowy róż połyskujący na złoto. Podobny do Golden Rose, ale cieplejszy, trochę ciemniejszy i bardziej zgaszony. Świetny dla ciepłych typów kolorystycznych.


SIENNE / SIENNA | Matowy, przygaszony brąz. Bardzooo go lubię! Cudownie wygląda na dość jasnej cerze w połączeniu z brązowym makijażem oczu. Nie przypomina brązerów, jest cieplejszy!


Róże można kupić w większości drogerii, warto polować na nie na promocjach albo kupować taniej przez internet (bez obniżek kosztują około 50zł). Ja mam je właśnie z promocji i ze sklepu internetowego Drygas (tu link do róży). Dajcie znać czy też ich używacie i jak się u Was sprawdzają. Ja bardzo je lubię, ale nie są dla mnie żadnym odkryciem w temacie róży :).

piątek, 29 stycznia 2016

5 DOMOWYCH MASECZEK które warto znać :)

Ostatnio non stop wypróbowuję nowe przepisy na domowe kosmetyki: maceraty, peelingi, wcierki i właśnie naturalne maseczki. Oprócz alg i glinek to właśnie takie domowe maseczki sprawdzają się na mojej skórze najlepiej i nie mogą się równać z wieloma maseczkami z drogerii :)!

Dziś pięć moich ulubionych domowych maseczek, które każdy może zrobić sam z łatwo dostępnych składników. Są rewelacyjne! Jeśli bawicie się w taką naturalną pielęgnację prosto z kuchni to pewnie już je znacie :). Zawsze trzeba pamiętać o próbie uczuleniowej - każdy składnik domowej maseczki może wywołać alergię.


MASECZKA DROŻDŻOWA | Świetna maseczka dla cer tłustych i trądzikowych. Moja skóra jest mieszana, raz przetłuszcza się bardziej, a raz prawie wcale, ale ta maseczka zawsze jej służy. Wystarczy wymieszać kawałek świeżych drożdży piekarskich z odrobiną ciepłego mleka i nałożyć taką papkę na twarz. Maseczka przede wszystkim mocno matuje, redukuje niedoskonałości i widocznie wygładza skórę. Polecam spróbować jeśli macie problem z przetłuszczającą się skórą. Trzymam ją na twarzy zwykle około 10 minut.

-drożdże
-odrobina ciepłego mleka


MASECZKA Z PŁATKÓW OWSIANYCH | Jedna z pierwszych maseczek jakie w życiu wypróbowałam, chyba jeszcze będąc w podstawówce :). Wtedy zalewałam płatki owsiane gorącą wodą i po przestudzeniu nakładam na twarz, ale lubiły niestety spadać co było strasznie irytujące. Teraz zawsze mielę płatki w młynku na drobny proszek/mąkę i właśnie w takiej wersji polecam Wam używać ich do masek. Owsiana maseczka ma właściwości oczyszczające, łagodzące podrażnienia i antyoksydacyjne. Ja lubię ją przede wszystkim za efekt mocnego oczyszczenia, mielone płatki owsiane używam też często do domowych past oczyszczających :). Zmielone płatki najlepiej rozrobić z odrobiną ciepłego mleka albo wody, na gęstą papkę. Polecam wersję z dodatkiem miodu - dodatkowe działanie nawilzające. Ta maseczka super się sprawdzi na zanieczyszczonej, tłustej i trądzikowej cerze. Zmywam kiedy zaczyna zasychać.

-płatki owsiane (najlepiej zmielone)
-odrobina ciepłej wody lub mleka
-miód


MASECZKA Z TWAROŻKU I MIODU | Maseczka, którą uwielbiam, ale ostatnio trochę o niej zapomniałam. Ten wariant świetnie nawilża i wygładza skórę! Po takiej maseczce skóra jest bardzo gładka, jedwabista w dotyku. Moim zdaniem warto ją sprawdzić jeśli macie normalną, suchą, ewentualnie mieszaną cerę. Potrzebny jest twarożek - tłusty ser biały mieszam z niewielką ilością śmietany. Dodaję troszkę miodu. Lepiej dać więcej sera, bo maseczka lubi spływać.

-ser biały
-śmietana
-miód


MASECZKA ASPIRYNOWA | Maseczka o genialnym działaniu złuszczającym i rozjaśniającym przebarwienia. Bardzo dobrze się sprawdza na skórze trądzikowej, tłustej, likwiduje niedoskonałości. Wszystko za sprawą kwasu acetylosalicylowego - maseczka to taki domowy sposób na łagodne złuszczanie kwasami. Potrzebna jest właściwie tylko aspiryna (zwykła, nie musująca) i trochę wody. Tabletki trzeba rozdrobnić, np. w moździerzu.  Można dodać też nieco jogurtu. Dla mnie jedna z najlepszych maseczek na jakie można trafić :). Skóra po użyciu jest wygładzona, rozjaśniona i oczyszczona. Zmywam kiedy zaczyna wysychać.

-kilka tabletek aspiryny 3-4
-odrobina wody


MASECZKA Z KURKUMĄ | Kurkuma to moja ulubiona przyprawa, ale często stosuję ją także w pielęgnacji skóry. Ma ogromne własciwości antyoksydacyjne, antyseptyczne, przeciwzapalne. Wyrównuje koloryt skóry, szybko leczy niedoskonałości. To moja maseczka "awaryjna", stosuję zawsze kiedy stan mojej skóry nagle się pogorszy, zwykle na noc - a rano jest dużoooo lepiej! Sprawdzi się na prawie wszystkich typach skór, ale szczególnie dobrze może działać na osoby mające problem z niedoskonałościami. Podstawową wersją maseczki jest jogurt + kurkuma, ale warto eksperymentować i mieszać ją także z miodem, olejkami, glinkami. Bardzo lubię też tonik z mleka i kurkumy, który stosuję na noc. Uważajcie, bo kurkuma barwi na żółto :). Jeśli robię z jogurtem to trzymam około 15 minut, jeśli tonik z mlekiem - przecieram skórę, nie zmywam i idę spać.

-odrobina kurkumy
-łyżeczka mleka lub jogurtu


Dajcie znać czy znacie te maseczki i jakie przepisy polecacie :)!

środa, 27 stycznia 2016

MAKEUP: Fioletowe usta! | Nowości LUKSJA :)

Hej! Na dziś makijaż z fioletowymi ustami i coś z nowości, tym razem od Luksji. Fiolet to mój ulubiony kolor i od dawna także jeden z ulubionych odcieni w pomadkach :). Chociaż nadal uchodzi za dość odważny kolor na ustach, to już bardzo dużo się zmieniło w tej kwestii i wcale nie tak rzadko można spotkać osoby noszące właśnie takie odcienie pomadek. Zakup fioletowej szminki też nie jest już takim problemem jak dosłownie kilka lat temu - wtedy nie mogłam niczego takiego dorwać!


Fioletowe usta najłatwiej zgrać z prostym makijażem oka - wystarczy tylko czarna kreska eyelinerem. Fiolet komponuje się też fajnie ze złotem! Mocniejsze makijaże oka trzeba już dobrze zgrać, żeby efekt nie był zbytnio przerysowany :).

Najbardziej twarzowe są ciepłe fiolety, przełamane róże. Ten kolor wyjątkowo dobrze prezentuje się w wykończeniu matowym. Jeśli lubicie mocne, ciemne kolory to śliwkowe fiolety będą dla Was odpowiednie. Najbardziej niebezpiecznym odcieniem jest jasny liliowy fiolet o chłodnym wykończeniu, mało komu pasuje. Mocno chłodne, zgaszone, szarawe fiolety sprawiają, że zęby wydają się dużo bardziej żółte, niestety ;).


Nowością u mnie są żele pod prysznic Care Pro od Luksji, trzy warianty zapachowe :). Mamy Pomelo & Kiwi, Dragon Fruit i Shea Butter. Używam je już jakiś czas i najczęściej sięgam po wersję z masłem shea, bo ma taki ciepły, przyjemny i typowo zimowy zapach. Na lato wybrałabym pewnie Pomelo & Kiwi, która jest totalnie orzeźwiająca! Jeśli lubicie owocowe, soczyste zapachy to właśnie ten wariant powinien przypaść Wam do gustu. Dragon Fruit z mleczkiem ryżowym pachnie umiarkowanie owocowo :).

Żele fajnie pachną, ale też dobrze się spisują. Nie wysuszają skóry, są kremowe i łagodne. Znacie je? Dla mnie bardzo przyjemne :).


niedziela, 24 stycznia 2016

(Nie)przydatne GADŻETY KOSMETYCZNE

Hej :)! Oprócz samych kosmetyków możemy natknąć się też na całkiem sporo różnego rodzaju gadżetów o przeznaczeniu kosmetycznym. Jak to zawsze bywa, jedne okazują się prawdziwym odkryciem a inne... właśnie jedynie zbędnym gadżetem ;). Sama rzadko daję się skusić na coś co mi wygląda na typowy "bajer", chyba że przekonają mnie pozytywne opinie.

Okazało się, że jednak trochę takich wynalazków się u mnie uzbierało kiedy robiłam mały przegląd szafki. Mam tu swoich ulubieńców, ale też i takie rzeczy, z których zupełnie nie korzystam.


BRUSH GUARDS czyli osłonki na pędzle | Popularne, ale zawsze wydawały mi się zbędnym gadżetem. Wykonane z elastycznej siateczki. Kiedy jednak sama je wypróbowałam okazały się bardzo pomocne! Nie są na pewno czymś niezbędnym, ale polecam je jeśli używacie droższych pędzli. Po umyciu pędzla można nałożyć taką osłonkę, która sprawia że włosie trzyma właściwy kształt. Pędzle nie są takie rozcapierzone co na pewno przedłuża ich żywotność, a przy okazji lepiej się ich używa. Zakładam raczej tylko na większe pędzle. W mojej ocenie przydatne!


KONJAC | Gąbka do mycia twarzy zrobiona z korzenia azjatyckiego drzewa Konjac. Całkowicie naturalna, występuje także w wersji z dodatkami (np. węglem aktywnym albo aloesem). Używałam różnych, np. ta jest z Yasumi, ale kupowałam też takie za dolara na ebayu. Przeznaczona jest głównie do mycia twarzy, po wysuszeniu jest zupełnie twarda, a po namoczeniu mięciutka i przyjemna w dotyku. Niby powinna oczyszczać bez użycia żadnych detergentów, ale u mnie słabo działa pod tym względem, więc zawsze nakładam na nią troszkę żelu do mycia twarzy albo olejku myjącego. Przyznam się, że z tymi gąbkami to u mnie tak fazami: czasem używam dzień w dzień, potem leży a ja nie używam w ogóle. Na pewno można lepiej oczyścić twarz przy jej pomocy niż samymi dłońmi, ale dla mnie to też nie jest coś niezbędnego. Po jakimś czasie ciężko ją już dobrze domyć i warto wymienić na nową.  Mimo wszystko polecam wypróbować :).

SILIKONOWA SZCZOTECZKA do twarzy | Kształtem przypominająca nieco soniczne szczoteczki do twarzy, niewielka silikonowa myjka. Super sprawdza się do mycia twarzy, ale nie tylko! Bardzo fajnie zmywa się przy jej pomocy maseczki, można wykonać przyjemny masaż twarzy z odrobiną olejku albo serum. Łatwa do czyszczenia! Bardzo przydatna myjka za niewielkie pieniądze (moja jest z Rossmanna). Jak najbardziej warty zakupu gadżet :). Z kolei nie polecam zwykłej szczoteczki do mycia twarzy (plastikowa z syntetycznym włosiem, też Rossmann) - moim zdaniem zbyt ostra.

GLOV magiczna myjka do twarzy | To mała materiałowa myjka zmywa makijaż bez użycia detergentów, wystarczy sama woda. Wygląda to niesamowicie, bo idealnie domywa nawet bardzo mocny makijaż, cienie, kredkę, tusz, wszystko! Bez żadnych detergentów! Mimo wszystko dla mnie to zbędny gadżet chociaż działa super. Rzadko używam, bo wygodniej i szybciej jest mi umyć twarz żelem/olejkiem i resztki zmyć micelem. Można jednak okazać się niezastąpiona w podróży, bo zajmie mało miejsca!


BEAUTY BLENDER | Popularne jajko-gąbka do nakładania podkładu. Nie mam oryginalnego Beauty Blendera, ale nie pamiętam jakiej marki jest moje jajeczko (kosztowało około 50zł). W jego przypadku jest to sprawa indywidualna, dla jednych to odkrycie, dla innych coś zbędnego.. Ja doceniam właściwości (potrafi dokładnie zaaplikować podkład cienką warstwą, wklepując miejsce w miejsce makijaż jest trwalszy), ale mimo wszystko zaliczam się bardziej do tej drugiej grupy i jakoś rzadko po nie sięgam. Wolę palce albo pędzle. Polecam jednak wypróbować, bo dla niektórych jest hitem.

LATEKSOWE GĄBKI do makijażu | Niektórzy je lubią.. ja uważam je za mało przydatną rzecz, gorszą od pędzli, palców i właśnie od Beauty Blendera! Nigdy nie lubiłam nakładać nimi podkładu. Sprawdzają się za to do cieniowania lakierami na paznokciach!

BIBUŁKI MATUJĄCE | Wiele osób jest przekonanych, że to coś totalnie zbędnego, ale bibułki naprawdę potrafią się przydać! Jeśli macie tłustą cerę to musicie dać im szansę. Wystarczy przyłożyć bibułkę to błyszczącej partii twarzy, a ona wchłonie nadmiar sebum. Potem można się przypudrować, ale często nie ma już takiej potrzeby. Dokładając za każdym razem warstwę pudru robimy sobie coraz grubszą warstwę makijażu na twarzy :). Dotyczy to osób, które często muszą się przypudrowywać, ale prawda jest taka że w lecie przydają się prawie każdemu. Jak bibułki to tylko Inglot - są rewelacyjne i naprawdę działają, inne marki mają bardziej papier śniadaniowy w ofercie niż bibułki z prawdziwego zdarzenia ;).


ZALOTKA | Dla masy osób wciąż coś kompletnie zbędnego :). I faktycznie - przy naturalnie podkręconych rzęsach zalotka się nie przyda. Jednak przy tych prostych efekty są ogromne! Zalotkę stosuje się zawsze przed nałożeniem tuszu. Maskary zawsze trochę rozprostowują skręt, ale mniej te wodoodporne.

GRZEBYK DO RZĘS | Inglot ma w ofercie śmieszny, składany metalowy grzebyczek do rzęs. Jeśli nałożymy o jedną warstwę tuszu za dużo można przeczesać rzęsy zwykłą, umytą szczoteczką po starym tuszu, ale grzebyk z Inglota jest sprytniejszy. Nie tylko usuwa nadmiar kosmetyku, ale faktycznie bardzo dobrze rozdziela rzęsy. Fajny gadżet, ale używam sporadycznie, bo po prostu rzadko zdarza mi się posklejać rzęsy, a po zwyczajnym wytuszowaniu raczej nie potrzebują już przeczesania. Bywały jednak momenty, w których okazał się niezastąpiony i nie żałuję, że go kupiłam. Podczas użytkowania trzeba być bardzo ostrożnym, bo metalowymi igiełkami łatwo się dźgnąć w oko!

MINI GOLARKA | Niezwykle przydatny gadżet z Rossmanna. Dzięki niej możemy idealnie opracować kształt naszych brwi, usunąć włoski nad linią brwi, przyciąć te zbyt długie i wychodzące poza ich linię. W podbramkowych sytuacjach może się przydać zamiast pęsety. Wymaga jednak ostrożności i wprawnej ręki.


CELLUBLUE | Ten śmieszny niebieski kubeczek to masażer antycellulitowy CelluBlue o którym już kiedyś pisałam na blogu. Działa podobnie do baniek chińskich. Mi nigdy nie udało się pozbyć cellulitu samymi masażami, myślę że nie byłam odpowiednio systematyczna. Jestem jednak przekonana, że taki masażer pomaga w walce z cellulitem jeśli się do tego przyłożymy.

KOREKTOR DO LAKIERU | Niektórzy chwalą sobie korektory do lakieru w pisaku, ale dla mnie to zupełnie zbędny gadżet. Jeśli już zdarzy mi się wyjechać lakierem gdzieś na skórki przy paznokciach to wolę cienki pędzelek zanurzyć w zmywaczu do paznokci i dokładnie opracować linię lakieru. Korektory często mają nieprezycyjne końcówki i szybko wysychają. Ja nie lubię!


Z jakich gadżetów korzystacie? Dajcie znać co polecacie a czego nie :).


SŁODKI MANICURE: Róż + cyrkonie

Wiem, że nie lubicie tak bardzo jak ja, super słodkich, cukierkowych i kiczowatych pomysłów na manicure :). Mnie od czasu do czasu weźmie na taki całkowicie przesłodzony mani, jak właśnie tym razem.

W przerwie od lakierów hybrydowych zabrałam się za lakier Salvador z Sensique, ze starszej kolekcji limitowanej. Idealnie pasował mi do takiego ekstremalnie słodkiego stylu ;)!



Bardzo lubię róż, uwielbiam ten kolor na paznokciach, w pomadkach, a zdarza mi się też w ciuchach. Zawsze lubiłam połączenie intensywnie różowej pomadki z różowym lakierem na paznokciach!


piątek, 22 stycznia 2016

L'OREAL: TRUE MATCH | Nowa wersja

True Match od L'Oreal to jeden z moich ulubionych podkładów na co dzień. Nie tak dawno pojawiła się nowa, ulepszona wersja, choć mi ta starsza też zawsze pasowała. Nowy True Match daje bardziej satynowe wykończenie makijażu i ma mocniej nawilżającą formułę. Starsza wersja miała bardziej pudrowe wykończenie, ale szczerze mówiąc dla mnie te różnice są naprawdę subtelne :).

Po True Match sięgam najczęściej właśnie na co dzień, to dla mnie podkład 'średniego kalibru'. Mam tu na myśli, że jeśli robię naprawdę dopracowany i mocniejszy makijaż, który ma wytrzymać od rana do wieczora sięgam po coś bardziej matującego i długotrwałego ciężkiego kalibru, a kiedy lecę do sklepu obok i mam akurat niespecjalną cerę to wybiorę lekki krem bb. True Match to ten typ podkładów, który daje mi dość dobre krycie, niezłą trwałość a jednocześnie nie jest ciężki i nawilża, więc sprawdza się najlepiej to mojego najbardziej typowego makijażu, ani takiego super szybkiego, ani typowo mocnego.


True Match ma lekką, dość rzadką formułę. Można go nałożyć bardzo szybko. Aplikacja jest bezproblemowa - nie robi smug, po dłuższej chwili zastyga na skórze. Lubię go za satynowy efekt i ładne, jedwabiste w dotyku wykończenie na skórze. Zawsze przypudrowuję twarz po nałożeniu podkładu, bo z samym podkładem skóra byłaby dla mnie trochę zbyt błyszcząca. Odpowiada mi również stopień krycia, w moim odczuciu średni i dla mnie całkowicie wystarczający.

Nowa wersja to też nowe opakowania. Wyglądają dużo ładniej niż te stare, ale lubią się brudzić :(. Dla mnie największym minusem True Match, czy to w wersji starszej czy nowej jest to, że podkład dość łatwo się ściera. Gdyby nie dotykać twarzy trwałość byłaby zadowalająca, ale ja szczególnie w niskich temperaturach na zewnątrz zawsze dostaję chwilowego kataru i ścieram podkład z okolic nosa.



Aktualnie używam odcienia 2.N Vanilla - jest to drugi w kolejności odcień w tonacji neutralnej, który zimą idealnie mi pasuje. Jest tylko trochę ciemniejszy od Buff z Revlona Colorstaya (ale obydwa są dla mnie teraz dobrze dobrane).

Moim ulubionym odcieniem, po który sięgam najczęściej wiosną i jesienią (kiedy jestem już troszkę opalona, ale nie aż tak jak w środku lata) jest Golden Beige. Uwielbiam ten kolor, bo jest mocno żółty, wręcz lekko oliwkowy i świetnie stapia się z odcieniem mojej skóry! Podobny walorowo jest Rose Beige, ale dla mnie zbyt różowy (tonacja chłodna).


Tonacja neutralna oznaczona jest jako N, chłodna (różowe tony) R/C, a ciepła (żółte tony) D/W. Stopień jasności oznacza cyfra stojąca przez oznaczeniem literowym tonacji. Moja dość jasna Vanilla to stopień 2, więc osoby o umiarkowanie jasnej cerze jeszcze znajdą dla siebie 1N Nude Ivory.

Najbardziej rozbudowano tonację neutralną - jeśli nie umiecie określić czy wasza cera jest bardziej chłodna czy ciepła to właśnie neutralna gama będzie najbezpieczniejszym wyborem.



Podczas promocji podkład jest mocno wykupywany, więc cieszy się na pewno sporą popularnością. Z kolei w internecie zbiera przeróżne opinie. Dajcie znać czy używałyście nowej wersji i jak Wam pasuje :). Ja używam go ostatnio dzień w dzień!

czwartek, 21 stycznia 2016

Najlepsze SPOSOBY na PODRAŻNIONĄ SKÓRĘ

Każdemu od czasu do czasu przytrafia się problem podrażnionej skóry i pewnie każdy ma swoje sprawdzone sposoby na szybkie łagodzenie podrażnień. Ja mam dwa takie produkty, które zawsze sprawdzają się u mnie super i właściwie nie szukam już niczego innego :).

Jest to sok z aloesu i "balsam Q" :).


Podrażnienia na skórze mogą mieć różne przyczyny. U mnie najczęściej powoduje je regulacja brwi, skóra jest mocno zaczerwieniona, a czasem zdarza mi się regulować brwi rano i potrzebuję jeszcze przed wyjściem z domu załagodzić ten stan. Czasem jest to po prostu depilacja, albo alergia na jakiś kosmetyk.

Zarówno aloes jak i balsam sprawiają, że skóra dosłownie w ciągu kilku minut potrafi wrócić do normy. Czasami wygląda to naprawdę jakby działy się jakieś czary ;). Oprócz tych dwóch specyfików, nic nie dało u mnie do tej pory lepszych efektów!


SOK Z ALOESU działa ściągająco, przeciwświądowo, łagodząco i nawilżająco. Nadaje się do łagodzenia otarć, oparzeń i wszelkiego rodzaju podrażnień skóry. Nie przepadam za jego zapachem, ale działa tak świetnie, że nawet nie zwracam uwagi na zapach! Zwykle przecieram podrażnioną skórę wacikiem nasączonym sokiem. Aloes genialnie sprawdza się na różne sposoby, maseczki często rozrabiam z sokiem z aloesu, stosuję go też jako tonik albo składnik mgiełek do włosów. Jeśli lubicie naturalną pielęgnację i kręcenie własnych kosmetyków to butla aloesu z pewnością Wam się przyda.

A to, że sok z aloesu jest super zdrowy do picia to już inna kwestia :). Nie jest drogi - mega dużą butlę upolujecie w promocji za około 15zł. Aloes można znaleźć w sklepach ze zdrową żywnością, albo np. w Super-pharmie. Na mnie fajnie działa też żel aloesowy (używałam tego z Gorvity). Można spróbować hodować też roślinkę, ale jest z tym trochę zabawy. Zdarzają się uczulenia na aloes, więc uważajcie jeśli nie mieliście z nim wcześniej styczności.


BALSAM Q to z kolei najlepszy typowy kosmetyk w kategorii łagodzenia podrażnień z jakim się spotkałam. Polecany jest oczywiście na podrażnienia, ale też w profilaktyce odleżyn i odparzeń. Balsam zawiera olejek z drzewa herbacianego i pachnie również tym olejkiem. To jeden z olejków, który dobrze jest znać - działa antyseptycznie, dezynfekująco i ma mnóstwo zastosowań!

Balsam ma bardzo lekką formułę, wchłania się błyskawicznie i równie błyskawicznie działa! Zawsze mnie poratuje kiedy dopadnie mnie jakaś alergia czy inna zaraza ;). Osoby nie tolerujące parafiny niech uważają, bo jest w składzie. Balsam Q to kosmetyk od India Cosmetics, też nie jest drogi bo kosztuje 15zł, a znajdziecie go tu.


Dajcie znać jakie inne sposoby się u Was sprawdzają :). Ja czasem sięgam też po napar z rumianku, ale działa znacznie delikatniej.

PURE PIGMENTS | Pigmenty od MAKEUP REVOLUTION

Bardzo lubię cienie sypkie i pigmenty, a często nawet wolę je od cieni prasowanych. Te od Makeup Revolution skusiły mnie dużym wyborem kolorów i niską ceną (około 5zł). W swojej cenie są fajne i dobrze się sprawdzają do wykończenia makijażu oka, nakładane np. na cienie prasowane. Nie mogą się jednak równać z niektórymi droższymi pigmentami jak Inglot, Makeup Geek czy MAC :).

Na dziś przygotowałam swatche tych pięciu odcieni, które kiedyś kupiłam. Używam ich od czasu do czasu, czasem właśnie do wykończenia makijażu, czasem solo w towarzystwie samej kreski.


Pigmenty MUR to bardziej cienie sypkie niż "pigmenty". Nie mają wysokiej pigmentacji, zdecydowanie zyskują nakładane na mokro, bo na sucho nie kryją mocno i łatwo się ścierają (na pewno słuszne jest utrwalenie ich fixerem). Minusem jest ich formuła, bardzo mocno pylista. Wszystkie są błyszczące.

Mimo wad, całkiem je lubię. Jasny róż i złamany fiolet najczęściej nakładam na całą powiekę, a miedź fajnie wygląda wklepana na sam środek powieki wcześniej potraktowanej innym (matowym) kolorem.


ANGELIC | Jasny, pastelowy, iskrzący róż. Na powiekach wygląda dużo jaśniej niż w słoiczku, podchodzi nawet pod lekko przełamaną biel. Angelic jest lekki, mocno transparentny. Lubię go to super szybkich rozświetlających makeupów.


CAUTIOUS | Jasny, nieco zgaszony brąz. Fajnie połyskuje, szczególnie w świetle sztucznym ciekawie się mieni. Jest zdecydowanie bardziej kryjący i błyszczący od Angelic.


SHAMEFUL | Ciepła, trawiasta, wiosenna zieleń o złotawym połysku. Używam najrzadziej ze względu na najmniej uniwersalny kolor, ale jest ładny i do wiosennych makijaży może być super. Jeśli chodzi o pigmentację jest taki pół na pół.


DYNAMIC | Mój ulubiony pigment, w kolorze iskrzącej miedzi. Na swatchu wyszedł bardziej stonowany niż jest w rzeczywistości :). Dynamic jest z nich najbardziej intensywny i nie przypomina półkryjącego Angelic. Bardzo lubię!


ALLURE | Zgaszony, liliowy fiolet. Pigmentacja też raczej średnia. Ładnie wygląda przy brązowych tęczówkach :).


Zdecydowanie nakładając pigmenty na mokro da się dużo z nich wyciągnąć!


wtorek, 19 stycznia 2016

Nowość od GARNIER: Neo Dry Mist innowacyjny antyperspirant :)

W kategorii dezodorantów i antyperspirantów na ogół mało się zmienia, ciągle te same rodzaje, podobne zapachy i działanie. Garnier wprowadza jednak do sprzedaży coś nowego :). Mowa o Neo Dry Mist - antyperspirantach z zupełnie nietypowym, okrągłym aplikatorem!

Kilka dni temu uczestniczyłam w spotkaniu promującym tę nowość, ale sama do ostatniej chwili nie wiedziałam co to włąściwie będzie. Udało mi się też już wstępnie wypróbować nowy antyperspirant i faktycznie jest to coś nowego :).



Neo Dry Mist mają zupełnie inny aplikator niż ten, który znamy w dezodorantach/antyperspirantach w sprayu. Zawartość nie jest rozpylana z jednego punktu, ale z całego kółeczka co w praktyce fajnie się sprawdza! Różnica polega na tym, że po jednym krótkim psiknięciu antyperpirant mamy zaaplikowany równo na całą pachę ;). Jest to po prostu ulepszona wersja zwykłego psikacza i faktycznie czuć różnicę podczas użytkowania.


Poza kółeczkowym aplikatorem, antyperspiranty rozpylają od razu suchą mgiełkę kosmetyku, co jest natychmiast wyczuwalne i ogólnie rewelacyjne w moim odczuciu. Same zresztą wiecie jak wkurzająca potrafi być mokra warstwa na skórze kiedy musimy szybko się ubrać. Nawet moja mama kiedy wypróbowała Neo Dry Mist od razu się zdziwiła, że rozpyla od razu suchy kosmetyk (a nic nie mówiłam jej wcześniej o jego właściwościach). 

Po wstępnych testach wypadł również pozytywnie pod względem skuteczności. Nowe antyperspiranty mają być także bardzo łagodne dla skóry, ale za krótko używam, żeby w tej kwestii się wypowiadać. Zapowiadają się fajnie, do wyboru jest pięć zapachów, z których ja już upatrzyłam sobie szczególnie wersję różową Floral Touch.



Na koniec zdjęcie z Martą z bloga sauria80world.pl :).