czwartek, 31 marca 2016

SHINYBOX Słodki Marzec

Bardzo czekałam na marcowy ShinyBox, bo zapowiedzi tego pudełka były wyjątkowo zachęcające. Box pojawił się pod hasłem "Słodki Marzec", a wieczko z motywem roztopionej czekolady sugerowało coś o słodkim, może właśnie czekoladowym zapachu.

Już dawno temu powinnam sobie zapamiętać, że nie zawsze sama oprawa pudełka ma coś wspólnego z zawartością. Tym razem jednak byłam prawie pewna, że znajdzie się coś słodkiego, czy to słodko pachnącego czy tak wyglądającego, ale się pomyliłam i przez to trochę rozczarowałam.


W mojej wersji pudełka znalazły się cztery produkty pełnowymiarowe i dwie miniatury, z czego jak na złość aż trzy kosmetyki z nich już miałam, a czwarty w podobnej wersji ;).

ARGILO THERAPIE Balsam do włosów | Balsam-odżywka (miniatura) na bazie zielonej glinki. Domyka łuski włosów, ma bogatą formułę i działanie regenerujące. Tego balsamu nie znam, więc z chęcią spróbuję, bo bardzo lubię testować nowości do włosów.

TIMOTEI Szampon Zachwycające Wzmocnienie | Linię z olejkiem arganowym dopiero co miałam, więc wolałabym coś innego, ale trzeba przyznać, że szampon był naprawdę fajny, więc jeśli też macie nowy Shiny to myślę, że będziecie z niego zadowolone. Szampon jest pełnowymiarowy.

GLOV Mini rękawica do demakijażu | Glov znam i bardzo lubię, mam zarówno wersję mini jak i dużą. Mi się zdublowała, ale pomysł na dodatek do pudełka jest akurat fajny, bo to bardzo sprytna myjka, która zmywa ładnie makijaż przy użyciu samej wody. Myślę, że to akurat taki gadżet, który warto wypróbować.

BIAŁY JELEŃ Żel pod prysznic | Tutaj kolejny dubel, ale za to mogę Wam z góry powiedzieć, że żele z Białego Jelenia są jak najbardziej godne polecenia ;). Gęste, wydajne o ładnych zapachach i łagodnych właściwościach. Pełny wymiar.

NENESS Perfumetka | Neness ma tak zwane zapachy "inspirowane", czyli odpowiedniki (ale też nie podróby, bo nie wprowadzają w błąd). Mam od nich kilka zapachów właśnie od niedawna, niektóre są lepsze, inne gorsze. Ten to coś na wzór La Vie Est Belle, dla mnie taki średniak.

BIOOLEO System Roll-on Olej 100% | A to ciekawostka, olejek do twarzy w formie roll-onu. Nie wiedziałam, że coś takiego istnieje, ale może się okazać że to dobra forma na opakowanie. Mój to olej avocado :).



Dla mnie tym razem jest średnio - liczyłam na coś "słodkiego" i niefartem część kosmetyków mi się zdublowała. Dla innych może być to z kolei bardzo fajne pudełko, szczególnie że Glov, Biały Jeleń i Timotei to naprawdę godne polecenia produkty. A Wam się podoba?



środa, 30 marca 2016

MAKEUP: Klasyka w stylu GLAMOUR

Hej! Jednym z moich ulubionych typów makijaży jest bardzo klasyczny makeup z czerwonymi ustami i wyciągniętą kreską, kojarzący się ze stylem pin-up, latami 50, dawnymi gwiazdami Hollywood i Marilyn Monroe. Tym razem chciałam aby makijaż był nadal w tym klimacie, ale jeszcze bardziej wieczorowy i w stylu glamour (co jest swoją drogą nie do końca zdefiniowanym pojęciem, ale nasuwa nam na myśl coś jeszcze bardziej eleganckiego i błyszczącego).


Podstawą są oczywiście czerwone usta, u mnie tym razem mocno błyszczące. Przy takim charakterze makijażu powieki maluję najczęściej połyskującym cieniem w odcieniu bieli, wanilii lub beżu, ale ten makijaż miał błyszczeć, więc dodatkowo nałożyłam folię od Makeup Revolution. Większość z Was kojarzy ten kosmetyk - to coś w rodzaju kremowego cienia o bardzo mocnym połysku, który można nałożyć tworząc taflę błysku lub efekt drobnych błyszczących kawałeczków. To naprawdę genialna rzecz i bardzo Wam polecam to cudo jeśli lubicie błysk w makijażu :). Zwykle stawiam jedynie na kreskę na górnej powiece, ale aby makijaż był trochę mocniejszy podkreśliłam też powiekę dolną.



Na zdjęciach możecie zauważyć nowy dodatek - naszyjnik, który niedawno do mnie przyszedł z Happiness Boutique (tu macie link do tego naszyjnika, a tu do naszyjników w ogóle). To sklep internetowy z mnóstwem ciekawej biżuterii. Naszyjnik przyleciał do mnie w ramach współpracy - biżuteria na stronie wygląda pięknie, więc szybko coś wpadło mi w oko, ale mówiąc szczerze nie zaryzykowałabym zakupu w ciemno, bo ceny nie są najniższe i bałabym się, że biżuteria będzie po prostu kiepskiej jakości. A jak to wygląda w rzeczywistości? Przyznaję, że naszyjnik wygląda na porządny, nie sądzę żeby coś miało mu się stać z czasem niedobrego ;). Nie różni się też od zdjęć na stronie, zwłaszcza że sklep umieszcza także zdjęcia zrobione przed użytkowników biżuterii (więc można sobie dokładnie pooglądać). Na hasło kosme-tiki 10% zniżki przy zakupach powyżej 19euro, aż do 16 maja ;).

Generalnie nie kupuję sztucznej biżuterii, zdecydowanie wolę srebro, które wcale nie wychodzi jakoś drogo (a mam ulubione miejsca z niedrogim srebrem, bo w sieciówkach jubilerskich jest sporo droższe). Naszyjnik jako odmiana od delikatnych łańcuszków przypadł mi jednak do gustu i myślę żeby przed latem zapolować na coś jeszcze (może bardziej kolorowego), pewnie na ebayu albo aliexpress ;).


Dajcie znać czy nosicie podobne naszyjniki i z czym je zestawiacie. Ja na razie nie mam za bardzo pomysłów poza białą koszulą lub czarną, przylegającą bluzką ;).


wtorek, 29 marca 2016

DEPILACJA LASEROWA efekty i wrażenia :) | Depilacja.pl

Hej! Jakiś miesiąc temu miałam zabieg depilacji laserowej, więc jest już najwyższa pora żeby podzielić się z Wami wrażeniami. Wiem, że u osób, które mają ochotę się zdecydować, tego typu zabiegi rodzą zwykle mnóstwo pytań! W dzisiejszym wpisie postaram się opisać Wam wszystko szczegółowo, ale jeśli macie dodatkowe pytania to zadawajcie je oczywiście w komentarzach :)!


Czym jest depilacja laserowa?
Jak większość z Was wie, jest to metoda trwałego usuwania owłosienia. Światło lasera niszczy macierz włosa czego skutkiem jest utrata owłosienia i całkowite zniszczenie mieszka włosowego. 


Na depilację wybrałam się do gabinetu depilacji laserowej Depilacja.pl w klinice FIT UP CLINIC, w Warszawie przy ulicy Rakowieckiej 34 (tu macie link do stronki). Obecnie gabinet został przeniesiony i znajdziecie go w salonie Danique przy Al. Niepodległości 92/98. Jeśli zastanawiacie się jakie miejsce wybrać, a jesteście z Warszawy to ten gabinet mogę Wam polecić z czystym sumieniem! Salon jest bardzo przyjemny, a obsługa na szóstkę. Zabieg przeprowadzony był profesjonalnie, ale w miłej atmosferze (a jest to moim zdaniem bardzo ważne, bo wiele osób może się po prostu spinać albo obawiać bólu). Laser, na którym pracują w gabinecie to Light Sheer Duet - jak się dowiedziałam podczas zabiegu, jest to zupełnie nowy laser, co podobno ma też znaczenie w skuteczności depilacji (i jest także całkowicie bezpieczny). Cenowo wychodzi 139 zł za jedną partię ciała. Ja zdecydowałam się na bikini i pachy. 

Jak wygląda zabieg?
Podstawą jest wywiad, trzeba ustalić czy nie ma przeciwwskazań do zabiegu. Jest tego trochę (np. choroby jak cukrzyca czy niektóre leki, ale też włosy w kolorze siwym, blond lub rudym), więc podrzucam Wam od razu link do pełnej listy przeciwwskazań. Wcześniej nie należy też się opalać, smarować balsamami ani używać antyperspirantów w dniu depilacji. Dzień przed zabiegiem trzeba ostrożnie zgolić włosy maszynką. Osoba wykonująca zabieg ogląda skórę i przeprowadza próbę laserem na małym odcinku skóry żeby zobaczyć czy reagujemy prawidłowo. Jeśli wszystko jest w porządku można przeprowadzić depilację, oczywiście w okularach ochronnych. Laser śmiesznie zasysa skórę po czym lekko "strzela". Zostałam uprzedzona, że może boleć, ale w moim przypadku ból był naprawdę niewielki, przypominający lekkie uszczypnięcie bądź ukłucie. Spodziewałam się czegoś o wiele gorszego, także myślę że nie macie co się bać, że będzie bardzo bolało. Sama depilacja trwa dosłownie chwilkę! Po zabiegu powinnyśmy ostrożniej obchodzić się z tymi partami skóry.


Jakie są efekty?
Depilację laserową trzeba powtórzyć kilka razy ponieważ laser usuwa włosy tylko w fazie wzrostu. Logiczne jest więc, że nie jest w stanie usunąć wszystkich od razu. U mnie po jednym zabiegu efekt jest zaskakująco dobry, myślę że jest to około 30-40% trwale usunięty włosków. Jestem pozytywnie zaskoczona, bo myślałam że wypadnie ich nieco mniej. Oczywiście to kwestia indywidualna, u jednych będzie lepiej u innych trochę gorzej. Ja na pewno będę jeszcze powtarzać zabieg!

Czy depilacja laserowa (laser diodowy) to to samo co laser IPL?
Przyznam, że jakiś czas temu byłam jeszcze przekonana, że depilacja laserem diodowym (czyli taki zabieg na jakim ja byłam) jest coś bardzo podobnego do popularnych urządzeń z laserem IPL do depilacji w domu. Z ciekawości oczywiście dokładnie się dopytałam o różnicę i teraz już wiem, że lasery IPL nie usuwają trwale owłosienia, a wcale nie są takie tanie (i działają też szkodliwie na tkanki dookoła włosa), co mnie do takich wynalazków zupełnie zniechęciło ;).





Jeśli macie jeszcze jakieś pytania to chętnie na nie odpowiem! Mam nadzieję, że trochę rozjaśniłam co nieco wszystkim niezdecydowanym :).  Generalnie jestem bardzo zadowolona, bo efekty są i to niemałe jak na jeden zabieg. Sama wizyta w gabinecie też była bardzo przyjemna (mimo lekkiego podszczypywania przez laser;)) i profesjonalna. Dajcie znać jeśli też poddałyście się depilacji laserowej i jakie są wasze wrażenia.

sobota, 26 marca 2016

ORLY Beautifully Bizarre

Kilka dni temu pokazywałam Wam nowości lakierowe od Orly ze świetnej, wiosennej kolekcji Melrose. Od razu wzięłam się malowanie, a na pierwszy ogień poszedł Beautifully Bizarre. To wyjątkowy odcień bardzo jasnego, pastelowego różu z lekką mgiełką opalizującą na zielonkawy odcień. Moim zdaniem jest śliczny, pięknie wygląda na paznokciach i idealnie pasuje na wiosnę! Nie jest to w żadnym wypadku lakier perłowy, połysk jest naprawdę subtelny.



Na zdjęciach nie udało mi się za bardzo uchwycić tego lekko opalizującego efektu, w rzeczywistości jest on mocniej widoczny. Bardzo lubię lakiery Orly i Beautifully Bizarre mnie oczywiście nie zawiódł - ma odpowiednią formułę, dobrą trwałość i niezłe krycie (dwie warstwy). Lakiery Orly można kupić na stronie Orly (tu macie link do Melrose), a jeśli bywacie na targach kosmetycznych to na pewno wiecie, że i tam można je często upolować :).

Ten odcień nosiło mi się naprawdę świetnie i zastanawiam się nad zakupem hybrydy w tym samym kolorze. Ostatnio strasznie mi się podobają jasne lakiery z taką opalizującą mgiełką!



Wiem, że wiele z Was lubi takie odcienie, więc jest duża szansa, że Beautifully Bizarre przypadnie Wam do gustu. Ja właśnie mam zamiar wypróbować dziś kolejny odcień z serii, będzie to miętowy Vintage :).

piątek, 25 marca 2016

HENNA SWATI Naturalna Czerń | Farbowanie i efekty na włosach

Hej! Jakiś czas temu zrezygnowałam z chemicznych farb i postanowiłam jeszcze raz dać szansę hennie, co jest także spowodowane powrotem do koloru włosów zbliżonym do mojego naturalnego. Jeszcze raz, bo miałam już kiedyś krótką przygodę z hennowaniem, ale nie trzymałam wtedy henny odpowiednio długo na włosach i nie byłam pewna czy słabe efekty nie były czasem wynikiem błędów przy farbowaniu. Teraz wypróbowuję różne marki i metody, liczę też że henna z każdym kolejnym farbowaniem stanie się na moich włosach intensywniejsza i trwalsza.

Ostatnią henną, którą wypróbowałam jest Swati Ayurveda, w tym momencie jest to najlepsza henna z jaką miałam do czynienia. Efekt, który uzyskałam był najintensywniejszy, podobnie jak trwałość koloru na włosach :)! Używałam koloru Naturalna Czerń, bo zależy mi właśnie na takim naturalnym odcieniu czerni, ale henna na moich włosach nie chce niestety wychodzić czarna. Swati tutaj wygrywa, bo uzyskałam odcień bardzo zbliżony do czerni w neutralnym tonie.



Kolor włosów, który miałam pod henną to prawdziwa mieszanka: odrosty są naturalne, część włosów to chemiczne farby w odcieniu mahoniowym i ciemnobrązowym, a same końcówki to pozostałości po rozjaśnianiu i totalnych eksperymentach z kolorami. Generalnie całe włosy, nie patrząc już na ich historię, były w kolorze ciepłego, ciemnego brązu wypłowiałego na końcach (z mocno czerwonym refleksem pod światło - skutek czerwonej henny).

Henna Swati dała na moich włosach odcień bardzo ciemnego brązu, do takiej intensywnej czerni zabrakło 10-20%, ale było to pierwsze farbowanie tą henną. Kolor wyszedł moim zdaniem bardzo ładny, intensywny, mocno przyciemniła moje włosy. Ten odcień oparty jest na lawsonii i indygo: kolor wychodzi neutralny (ani nie ciepły ani zimny). Henna ładnie zlikwidowała mój czerwony refleks. Bardzo ciężko uchwycić rzeczywisty kolor włosów na zdjęciach i tym razem też miałam problemy - na zdjęciach odcień wyszedł zbyt ciepły, a naprawdę był zupełnie neutralny.


Jak wyglądało farbowanie?

Henna ma postać zielonego proszku, który rozrabiamy z ciepłą wodą na gęstą papkę. Swati rozrabiała się nieco gorzej niż np. Eld, ale nie jest to dla mnie specjalnie ważny czynnik. Papkę nałożyłam na prawie suche włosy, gruuubą warstwą. Wcześniej oczywiście odpowiednio przygotowałam moje włpsy - myłam je szamponem bez slsów, silikonów przez około tydzień i nie stosowałam właściwie żadnych masek ani odżywek. Hennę trzymałam na włosach przez około 6h, pod foliowym czepkiem i chustą. Po tym czasie zmyłam, choć nie było to łatwe, bo henna ciężko się zmywa. W tym momencie nie należy stosować odżywek ani myć włosów przez 48h. Kolor utlenia się z czasem i u mnie też tak zawsze bywa, prawdziwą głębię pokazuje w kolejnym dniu od farbowania.

Włosy po hennowaniu są suche i napuszone, ale w przypadku moich strasznie miękkich, lejących, przylizanych włosów jest to wręcz stan pożądany ;). Już po kolejnym myciu wróciły do normy. Na włosach bardzo długo utrzymuje się też zapach typowy dla henny, niektórym może to przeszkadzać, ale ja go nawet lubię, pachnie szczawiem ;).



Z trwałością też jest naprawdę super, teraz mija drugi tydzień od farbowania i kolor nadal się utrzymuje widoczny choć lekko się wypłukał i jest bardziej ciepły. To bardzo dobry wynik, bo na moich włosach inne henny trzymają się kiepsko i po dwóch tygodniach nie ma po nich śladu (włosy myję przeciętnie co dwa dni).

Na pewno będę wracać do Swati, bo na ten moment okazała się najlepsza :). Znajdziecie ją tutaj, cenowo wychodzi około 30zł za 150g, przychodzi w ładnej, metalowej puszce. Można ją też dorwać w różnych fajniejszych drogeriach! Następnym razem spróbuję chyba czystego indygo.

DIY: Balsam w kostce do masażu (z ziarnami kawy!)

Hej! Ostatnio naszła mnie ochota na zrobienie balsamu w kostce, takiego do masażu. Zaczęło się od balsamu Orientana, który fajnie się u mnie sprawdzał. Potem gdzieś w internecie natknęłam się na balsamy z ziarnami kawy i właśnie taką kostkę zrobiłam na pierwszy raz.

Jak używamy balsamów w kostce? Można przykładać je bezpośrednio do skóry i wykonywać masaż, albo rozgrzać najpierw w dłoniach. Pod wpływem ciepła balsam będzie się stopniowo rozpuszczał. Jest to na pewno ciekawa odmiana od zwykłych balsamów, ale też właśnie fajny dodatek do masażu.


Wykonanie jest bardzo proste, ale trzeba mieć odpowiednie składniki. U mnie bazą jest masło kakaowe - idealnie się nadaje bo jest dość twarde, ale rozpuszcza się pod wpływem ciepła. Niewielki dodatek olejku sprawi, że nasz balsam w kostce nie będzie aż tak twardy jak czyste masło kakaowe.

-masło kakaowe 
-masło shea lub trochę dowolnego olejku
-ziarna kawy
-plastikowy pojemnik lub silikonowa foremka
-garnuszek, łyżka


Jeśli chodzi o proporcje to polecam ok 90% masła kakaowego, a reszta to inny olej. Można użyć zwykłego oleju słonecznikowego, oliwy z oliwek, mieszanki olejków czy masła shea. Można dodać też kilka kropli olejku eterycznego dla zapachu (w tym przypadku też fajnie wychodzą mieszanki np. olejek z drzewa herbacianego + grejpfrutowy + lawendowy lub miętowy). Ja użyłam trochę masła shea i niewielkiej ilości olejku Nacomi o zapachu ciasteczek.

Wrzucamy masło i olej do garnuszka i podgrzewamy aż do rozpuszczenia składników. Odstawiamy do przestygnięcia. Do foremki/pojemnika wrzucamy ziarna kawy tak aby pokryły dno lub trochę więcej (wypłyną na wierzch). Przestudzoną mieszankę wlewamy do pojemnika i odstawiamy do stężenia.



Jeśli lubicie się bawić w takie domowe przygotowywanie kosmetyków to oczywiście polecam Wam wykonanie własnego balsamu w kostce :). Dajcie znać czy robiłyście kiedyś coś podobnego.

czwartek, 24 marca 2016

TEST KOSMETYKÓW: Smart Girls Get More

Hej! Dziś przychodzę z testem kosmetyków taniej marki Smart Girls Get More, od jakiegoś czasu dostępnej w Drogeriach Natura. Wcześniej o marce słyszałam, ale nie próbowałam niczego, bo z dostępnością był problem. Smart Girls Get More wydaje się być kierowana raczej do młodych dziewczyn. W ofercie dominują jasne, czyste, bardziej delikatne odcienie a formuły kosmetyków są z reguły lekkie, nie bardzo mocno napigmentowane, więc takie właśnie dla osób początkujących z makijażem.

Pod lupę poszły pomadki, cienie, brązery, błyszczyk, tusz oraz kredki do oczu. Podchodziłam do nich trochę sceptycznie przez "nastolatkowe" opakowania, ale ostatecznie liczyły się właściwości :). No to lecimy po kolei!


POMADKI | Ze wszystkich kosmetyków najlepiej wypadły właśnie pomadki. Są kremowe, o satynowym wykończeniu, w ładnych twarzowych odcieniach (choć nie ma zbyt dużego wyboru kolorów). Mają średni poziom krycia i dzięki niemu wyglądają dość lekko na ustach. Nie do końca jest to mój typ pomadek, ja wolę te mocno napigmentowane, ale obiektywnie oceniając to po prostu poprawne pomadki, nie wyróżniające się na tle innych. Cena regularna to 9,99zł, teraz na przecenie po 5,99zł więc już naprawdę ekstremalnie tanio.


Wypróbowałam dwa odcienie: koralową Say Yes! i zgaszony róż Sweet Kiss. Koral jest przyjemny, dziewczęcy, to taki odcień który spodoba się wielu osobom. Mi bardziej przypadł do gustu zgaszony róż, chłodny i mocno przybrudzony.



BŁYSZCZYK | Ten produkt okazał się małym zaskoczeniem. W opakowaniu wygląda na taki nieco metaliczny brąz (odcien 06 - kompletnie nie moja bajka), a na ustach robi się ciepłym, miedziano-różowym odcieniem z lekkimi drobinkami. Nie przypuszczałam, że zrobi na mnie tak dobre wrażenie, a o dziwo bardzo mi ten odcień pasuje. Minus za chemiczny, zbyt intensywny zapach! 6,99zł, teraz na promo 4,19zł.


PUDRY BRĄZUJĄCE | Mamy tutaj dwa rodzaje brązerów. Matowy puder jest w odcieniu 01, ma umiarkowaną pigmentację i dość przyjemną aksamitną formułę. Byłby w porządku, ale ma lekko pomarańczowe tony, których unikam w brązerach. Do konturowania jest trochę zbyt ciepły, ale może być dość dobry do ocieplania karnacji. Drugi wariant, oznaczony dopiskiem Shimmer, to rodzaj mapki różnych odcieni (z numerkiem 101). To taki połyskujący puder, lekko brązujący, ale dający głównie połysk na skórze. Zastosowanie? Na policzkach, latem na opalonej skórze może wyglądać fajnie. Obydwa brązery kosztują 7,99zł, ale teraz są po 4,79zł. To po prostu grosze jak na brązer, ale ja wolałabym troszkę dopłacić i wybrać np. bardziej chłodny brązer do konturowania.



RÓŻ | Oj róż to mały koszmarek! Odcień wydawałby się całkiem ładny - bardzo jasny, chłodny i pastelowy nr 06. Ma jednak sporo dosyć dużych drobinek, na twarzy wygląda po prostu jak brokat. Do tego jest suchy, pylisty, nietrwały i ma słabą przyczepność do skóry. Omijajcie! 4,19zł z 6,99zł.


TUSZ DO RZĘS | Giant Lashes Mascara. Tego tuszu nie widzę już na stronie Natury, więc nie umiem Wam podać ceny. Kompletnie zapomniałam o zrobieniu zdjęć tuszu na rzęsach. Efekt jest jednak bardzo delikatny, rzęsy są bardzo subtelnie podkreślone. Dla nastolatek stawiających pierwsze kroki w makijażu może być to w porządku, ja szukam zdecydowanie mocniejszych efektów. Tusz nie skleja, lekko wydłuża i raczej nie pogrubia znacząco. Jest dosyć suchy i ma stożkową, silikonową szczoteczkę.


CIENIE DO OCZU | Tutaj mamy kilka rodzajów, ja wypróbowałam pojedynczy cień o błyszczącym wykończeniu i dwa cienie "trójki". Cień mono jest w miarę okej, ale inne cienie przyzwyczaiły mnie do lepszej jakości, więc głębszej relacji z tego nie będzie. Ma fajny złoto-miedziany kolor (odcień 103) i ładnie połyskuje, ale pigmentacja jest słaba (i znów dla osób początkujących może być to zaletą, a dla bardziej zaawansowanych wadą). Trójki też są słabo napigmentowane i nie da się z nich dużo wyciągnąć. Na plus przyjemna, aksamitna formuła. Na zdjęciu widzicie fiolety z numerem 304 i szarości 306. Cenowo mono wychodzi za 3,59zł w promo, a trójki 4,19zł.


KREDKI | Tu zachwytów też nie będzie, choć kredki są poprawne i nie sprawiają problemów. Brakuje mi naprawdę świetnej pigmentacji i mięciutkiej formuły, te kredki to takie średniaki, dla mnie troszkę za twarde. Najlepsza jest chyba kredka duo czarno-biała, gdzie czerń i biel są wyraziste. Trochę gorzej wypada zwykła czarna kredka. Cielista jest nawet dobra, ale nie przebija mojej ulubionej z Max Factor.


Jak widzicie Smart Girl Get More to kosmetyki, które mogą być dobre dla osób zielonych w makijażu, którym lekkie formuły i delikatna pigmentacja nie sprawią problemów w aplikacji. Ja szukam w kosmetykach zupełnie czegoś innego. Ze wszystkich wypróbowanych tutaj produktów, najlepsze okazały się pomadki, a zdecydowanie najgorszy róż do policzków!

Miałyście kiedyś coś z tej marki?

wtorek, 22 marca 2016

WIOSENNY MANICURE: Kolorowy french

Hej! Zawsze na wiosnę przypominam sobie o francuskim manicurze z kolorowymi końcówkami. Takie paznokcie jakoś dobrze mi pasują na tę porę roku, a ponadto bardzo szybko się je robi przy odrobinie wprawy. Szczególnie lubię kiedy kolorowe końcówki są naprawdę cienkie.

Tym razem połączyłam brzoskwiniowy odcień lakieru z wiśniowym. Właściwie to nie zastanawiałam się jakie kolory wybrać, bo chciałam wypróbować zestaw lakierowy od Sensique (te dwa lakiery to zestaw Orient).



Te duety lakierowe (Top Color Duo) sprzedawane są właśnie w takich kartonikach jak na zdjęciu niżej, jak wiecie Sensique jest tylko w Drogeriach Natura (marka własna). Cenowo wychodzą bardzo tanio, bo po dyszce za dwa lakiery. Jakościowo są w porządku, mani długo mi się trzymał tylko końcówki lekko przetarły.

Nosicie kolorowy french manicure :)?


Jeśli macie ochotę na więcej pomysłów na paznokcie i makijaże to zapraszam Was na mój instagram - niedawno wystartował, ale możecie na nim oglądać wszystkie moje eksperymenty, których nie pokazują na blogu, na bieżąco :).



poniedziałek, 21 marca 2016

beGLOSSY Rozkwit Kobiecości | marzec 2016

Hej! Już jest nowy, wiosenny beGlossy! W tym miesiącu zapraszam Was nietypowo na "podwójny unboxing", razem z siostrą rozpakowałyśmy dwa różne warianty pudełek i obydwie skomentowałyśmy zawartość.

W marcowym beGlossy króluje pielęgnacja, jest coś do twarzy, coś do włosów, ciała i dłoni. Dodatkiem do pudełka jest magazyn beGlossy, który osobiście bardzo lubię.



Zerknijmy do środka!

BANDI Krem intensywnie nawilżający Hydro Care | miniatura
JA: Lubię kosmetyki Bandi, więc z chęcią wypróbuję ten krem. Opis brzmi bardzo przekonująco - już po 14 dniach krem ma dawać widoczną różnicę na naszej skórze :). Zobaczymy!
SIOSTRA: Wydaje się bardzo fajny, bo jest lekki. Bardzo szybko się wchłania, ale nawilża i nie pozostawia filmu na skórze. Wydaje mi się, że powinien być całkiem dobry pod podkład.

L'OCCITANE Krem do rąk Kwiat Wiśni | miniatura
JA: Krem jest lekki i ma bardzo przyjemny kwiatowy zapach, w moim odczuciu różany (a jak wiecie uwielbiam różane nuty). Na skórze daje taki aksamitny efekt, myślę że to maleństwo będzie w sam raz do torebki.
SIOSTRA: Krem do rąk ma przyjemny, delikatny różany zapach. Średnio nawilża, szybko się wchłania.

YASUMI Konjac Sponge | pełny produkt
JA: Konjac bardzo mnie ucieszył, bo poprzedni już mi się troszkę zużył i planowałam kupno nowego, a tak mam to z głowy. Dla niewtajemniczonych: to w 100% naturalna gąbeczka do mycia twarzy. Ja bardzo lubię i często używam.
SIOSTRA: Najpierw spróbowałam samą gąbeczką umyć twarz, ale miałam wrażenie że niedokładnie ją domył, więc użyłam odrobiny żelu do mycia. Jest dość ciekawy i nawet przyjemnie się nią myje :).

BINGOSPA Kolagen 100% | pełny produkt
JA: W mojej wersji pudełka pojawił się czysty kolagen 100% od BingoSpa. Dla mnie super, bo chciałam go wypróbować już wcześniej. Będę stosować pod kremy i maseczki.

SPA VINTAGE BODY OIL Peeling Shea Butter | pełny produkt
SIOSTRA: Peeling cukrowy, orzechowy pachnie raczej przyjemnie, gumą balonową i czymś jeszcze. Mocno ściera, ale jest dość tłusty (w końcu masło shea).

ARTEGO Ampułki odbudowujące Dream | 3 ampułki
JA: Uwielbiam ampułki do włosów, więc jak tylko pudełko wpadło mi w ręce od razu postanowiłam je wypróbować. Zaskoczyło mnie, że to produkt który można pozostawić na włosach i już nie trzeba zmywać. Szczerze mówiąc efekty okazały się takie sobie, włosy były lekko zmiękczone, ale ampułki do zmywania które nie raz zdarzało mi się kupować w sklepach fryzjerskich zwykle spisywały się u mnie dużo lepiej.
SIOSTRA: Ampułki praktyczne, na pewno wykorzystam, ale wiadomo że efektów w 5 sekund raczej nie będzie ;)!

moje pudełko

pudełko siostry

JA: Jestem zadowolona z zawartości, szczególnie że wewnątrz znalazł się ulubiony konjac :). Zdecydowany plus także za kolagen! Tradycyjnie chciałabym jeszcze coś z kolorówki, ale już nie marudzę, bo wszystkie kosmetyki z chęcią wypróbuję.
SIOSTRA: Pudełko jest fajne, a wszystkie kosmetyki są ok, chociaż nie wprawiło mnie w totalny zachwyt ;). Najbardziej spodobał mi się krem Bandi i konjac.

A Wy co sądzicie :)?

HIT CZY KIT? Rzęsy w nieładzie | Tusz GO! CHAOTIC Maybelline

Hej! Od kilku sezonów na wybiegach przewija się trend mocno posklejanych rzęs w nieładzie (przypominający efekt znienawidzonych przez nas "owadzich nóżek"). Takie rzęsy robią praktycznie za cały makijaż i rzadko są łączone z jakimś dodatkowym akcentem koloru.

Maybelline jakiś czas temu wprowadziło do oferty specjalny tusz do rzęs The Colossal Go!Chaotic, którym możemy właśnie uzyskać taki efekt "chaosu" na rzęsach. Zaciekawił mnie, bo jest to coś nowego w kategorii tuszy, ale z drugiej strony wydaje się totalnie nie praktyczny - w końcu mało komu podoba się efekt posklejanych rzęs na co dzień, a nie na przykład do sesji zdjęciowej. Wypróbowałam go na różne sposoby i dziś pokażę Wam jakie efekty można nim uzyskać (i czy w ogóle warto zawracać sobie nim głowę).



Mocno wytuszowane, posklejane i splątane rzęsy dobrze wyglądają na wybiegach i sesjach zdjęciowych (przykłady możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej z vogue.com), ale już na co dzień wymagałyby dopracowanego looku żeby po prostu nie sprawiać wrażenia nieumiejętnego makijażu.



Powiem Wam, że o dziwo lubię Go!Chaotic, a to dzięki temu, że można go używać także jako zupełnie zwyczajny tusz, który moje rzęsy dość polubiły. Nałożony w typowy sposób pogrubia rzęsy, lekko je skleja przy nasadzie, ale moim rzęsom nawet to odpowiada - jeśli jednak macie plączące się rzęsy, które rosną pod różnymi kątami to na pewno nie uzyskacie takiego efektu jak ja, tylko maskara konkretniej Wam je poskleja.

Obok możecie zobaczyć jak wyglądają rzęsy potraktowane tuszem już bardziej konkretnie w celu uzyskania efektu jak z wybiegów. W tym wariancie najpierw nałożyłam kilka warstw ruchem zygzakowatym, a następnie poprawiłam jeszcze trzymając szczoteczkę na wprost. Szczoteczka jest lekko wygięta, klasyczna (nie silikonowa).



Go!Chaotic to taka tuszowa ciekawostka. Jeśli chcecie kupić dobry tusz na co dzień to wybierzcie tradycyjny Colossal. Go!Chaotic będzie jednak dobry do efektu widocznie posklejanych rzęs, choć ja używam go w zwyczajny sposób na co dzień.

sobota, 19 marca 2016

♥ KOSMETYKI O ZAPACHU RÓŻANYM ♥

Hej! Jeśli lubicie zapach róż w kosmetykach to dzisiejszy wpis może Was zaciekawić. Z różanymi nutami jest chyba tak, że albo się je kocha albo nienawidzi. Róża róży jest też swoją drogą nierówna i czasem natkniemy się na zapach świeżych róż, czasem na różę przypominającą konfitury a innym razem zupełnie duszące i syntetyczne róże.

Ja uwielbiam różane kosmetyki, zawsze używam ich z dużo większą przyjemnością niż takich samych produktów pachnących zupełnie nijako. Wyszukuję też nut różanych w perfumach, bo zwykle okazują się trafione i bardzo dobrze mi się je nosi.


Na początek perfumy. Mam cztery typowo różane zapachy, choć poza nimi znajdą się u mnie też takie z różą dominującą bądź w tle - nie są jednak czysto różane. Aż trzy z nich są z Yves Rocher, uwielbiam perfumy i mgiełki YR :).

YVES ROCHER Moment de Bonheur | Wiosenny zapach, "zielony", z różą przypominającą konfiturę różaną, ale mimo to świeży i lekki. Nie jest to mój ulubiony typ róży, ale bardzo lubię tę wodę i z chęcią po nią sięgam. Jeśli szukacie typowej róży to nie polecam kupować w ciemno, bo jest trochę specyficzny, trzeba koniecznie go sprawdzić! Minus za trwałość, mimo że to woda perfumowana nie trzyma się na mojej skórze zbyt długo. Kupicie je tutaj.

YVES ROCHER Rose Fraiche | To już bardziej typowa róża, świeża i naturalna. Przełamana bergamotką, mandarynką i grejpfrutem, ale w 90% to w moim odczuciu po prostu róża. Zapach jest lekki, prosty, naturalny, dziewczęcy, nie męczący. Dla mnie idealny zapach na co dzień. Jest to woda toaletowa, więc nie jest bardzo intensywna, ale trwałość nie jest wcale zła. Polecam, często na promocji można kupić w bardzo dobrej cenie! Znajdziecie ją tu.

YVES ROCHER Rose Oud | Dla mnie najpiękniejszy różany zapach. Mroczny, orientalny, tajemniczy i pudrowy. To taka kadzidlana, ciężka róża, zupełnie nietypowa. Połączenie róży i drzewa agarowego to był strzał w dziesiątkę w moim przypadku. Totalnie uwielbiam ten zapach, jest też bardzo intensywny, bo to woda perfumowana. Trwałość super. Perfumy znajdziecie tutaj.

CHLOE Roses de Chloe | Intensywnie różany zapach w typie świeżej, lekko kwaśnej róży. Fajny, lekki, nie męczący. Bardzo lubię je na dzień i są dla mnie drugim najlepszym różanym zapachem po Rose Oud :). Lubię też wersję podstawową Chloe Chloe - też są bardzo przyjemne i oczywiście lekko różane, ale to już nie typowo różany zapach.


Następnie pielęgnacja twarzy, w której mam swoje trzy ulubione różane typy.

VASELINE Rose Lips | Balsam do ust Vaseline świetnie chroni usta, a także je natłuszcza. Bardzo go lubię stosować na mroźniejsze dni albo grubą warstwą - na noc. Zapach jest bardzo subtelny, lekko różany, ale naprawdę delikatny! Na plus także opakowanie, uwielbiam metalowe puszki na balsamy :)! Kupicie go w różnych drogeriach.

LAURA MERCIER Infusion de Rose | Ten balsam do ust to prawdziwy hit, genialnie regenerujący i odżywiający usta. To zdecydowanie jeden z najlepszych balsamów do ust jakie znam! Cudownie je nawilża i wygładza, usta od razu wyglądają o wiele lepiej. Ma gęstą, bogatą formułę i elegancki, lekko różany zapach. Rewelacyjny kosmetyk! Kupicie go w perfumeriach Douglas.

ALVERDE Serum różane do twarzy | Olejkowe serum o dość mocnym różanym zapachu. Bardzo wydajne, mocno natłuszczające i odzywiające cerę. Mieszam je z kramami, używam pod krem lub stosuję po prostu solo - zawsze wtedy gdy chcę zafundować mojej skórze coś mocniej odżywiającego. Alverde niestety jest niedostępne w Polsce (Drogerie DM).


Na koniec pielegnacja ciała i moje dwa ulubione różane balsamy. Lubię ich używać w połączeniu z perfumami, bo jeszcze intensyfikują zapach róż. Jest tu ulubieniec na dzień i drugi na noc.

ORIENTANA Róża japońska & Liczi masło| Idealny, gęsty balsam na dzień. Ma bardzo intensywny zapach typowej róży, z kolei liczi jest dla mnie kompletnie niewyczuwalne! Wystarczy odrobina żeby pachnieć nim przez cały dzień. Masło ma bogatą formułę i ładnie nawilża skórę. Kosmetyki tej marki można kupić przez internet i w niektórych drogeriach (np. w krakowskim Pigmencie).

NACOMI balsam Rose & Yogurt | Połączenie róży z jogurtem? Moim zdaniem świetne :)! Ten zapach jest bardziej mleczny, łagodny, delikatny. Sam balsam jest świetny na noc, gęsty, na bazie masła shea. Mocno natłuszcza skórę, używam go najczęściej po kąpieli. Nacomi znajdziecie między innymi w Hebe i Daily.


Lubicie różane kosmetyki? Co możecie mi polecić :)?