wtorek, 31 maja 2016

GELACET bogaty koktajl na włosy i paznokcie :) | efekty kuracji + KONKURS!

Hej! Dziś o pielęgnacji od wewnątrz, której nie da się pominąć jeśli zależy nam na gęstych włosach, mocnych paznokciach i ładnej cerze :). Moim zdaniem kosmetyki tylko w pewnym procencie przyczyniają się do końcowego wyglądu naszej cery, która jest odzwierciedleniem tego co dzieje się w organizmie. Dlatego staram się patrzeć na problem globalnie i przede wszystkim zdrowo odżywiać, ale jak pewnie większość z nas zawsze mam ochotę dorzucić jeszcze "coś extra" i z tego powodu od czasu do czasu sięgam po suplementy.

Przez ostatnie prawie trzy miesiące stosowałam Gelacet, więc mogę już ocenić efekty tej kuracji. Gelacet to suplement na włosy, skórę i paznokcie w formie saszetek z proszkiem do rozpuszczania. Są dwie wersje -zwykła i Gelacet Plus, z czego ja wypiłam prawie dwa opakowania wersji Plus i jedno podstawowej. Czym się różnią? Gelacet (w żółtym opakowaniu - wzmacnia głównie włosy) zwiera hydrolizat kolagenu i biotynę, a wersja Plus (pomarańczowe pudełko - na włosy, skórę i paznokcie) jest dodatkowo wzbogacona o witaminy A, C, E a także cynk i selen. Hydrolizat kolagenu wpływa świetnie na cerę, a o biotynie same niedawno mi pisałyście jak dobrze działa na wasze włosy!



Przejdźmy do najciekawszego czyli do efektów! Zacznijmy od działania na włosy, czyli od tego na czym zależało mi najbardziej. Podczas całej kuracji włosy wypadały naprawdę w minimalnym stopniu. Trzeba wziąć pod uwagę oczywiście jeszcze dodatkowe czynniki jak chociażby fakt, że zdarzało mi się też popijać różne zioła (najczęściej pokrzywę), a włosy mogą wypadać od najprzeróżniejszych przyczyn. Teraz znów włosy zaczęły bardziej wypadać, ale nie piłam już Gelacetu tak regularnie, dlatego sadzę, że pozytywnie przyczynił się do ograniczenia wypadania. Trzeba jednak pamiętać o systematyczności! Pojawiło się też trochę baby hair, co mnie oczywiście bardzo cieszy.

Na paznokcie nigdy nie narzekałam, ale w czasie kuracji żaden paznokieć nie złamał mi się ani raz, co uważam za rewelacyjny wynik. A jak same wiecie paznokcie mam dosyć długie, więc są bardziej narażone na łamanie :).

Z kolei przyglądając się skórze, zauważyłam że w ostatnich miesiącach podniósł się jej poziom nawilżenia. Początkowo nie zwracałam na to kompletnie uwagi, ale był moment kiedy uświadomiłam sobie, że moja cera nie domaga się kremu nawet po myciu twarzy czymś o mocniejszym działaniu. Wydaje mi się, że Gelacet mógł mieć też i tutaj swój udział.



Dla mnie ogromnym plusem Gelacetu jest forma proszku do rozrabiania z wodą! Nie lubię łykać tabletek, robię to zawsze nie chętnie, ale zupełnie co innego forma koktajlu do wypicia :). Do takiego koktajlu nie musiałam się nigdy zmuszać. Gelacet ma lekko owocowy smak, oczywiście trochę specyficzny, ale w moim odczuciu całkiem dobry. Delikatnie słodki, ale nie zawiera cukru - jest słodzony zdrową stewią. W opakowaniu znajduje się 21 saszetek, a cena waha się w granicach 30zł, co jest moim zdaniem taką normalną, nie zawyżoną kwotą.

KONKURS

Jeśli macie ochotę wypróbować Gelacet Plus na sobie to zachęcam Was do udziału w szybkim konkursie :). Wystarczy, że w komentarzu pod tym wpisem podacie swój adres mailowy i napiszecie krótko o waszym ulubionym domowym sposobie na piękne włosy. Czas na zgłoszenia do niedzieli 05.06. Zapraszam :)


poniedziałek, 30 maja 2016

Peeling kawowy BODY BOOM :)

Pewnie już słyszałyście o peelingach Body Boom, w końcu w krótkim czasie stały się bardzo popularne! Są to peelingi kawowe w trochę innej formie niż większość peelingów z drogerii - te od Body Boom są w proszku. Pierwszy raz zetknęłam się z marką poprzez ShinyBox. Jeśli subskrybujecie to pewnie pamiętacie, że cynamonowa wersja peelingu pojawiła się w zimowym pudełku. Pierwsze co mnie oczarowało... to zapach!

Peelingi są bardzo skuteczne, to mocne zdzieraki takie jak lubię najbardziej, ale to właśnie ich niesamowicie apetyczny zapach sprawia, że ma się ochotę po nie sięgać. Zarówno wersja cynamonowa z Shiny (limitowana), jak i kokosowa oraz truskawkowa pachną po prostu genialnie. To zapach świeżo zmielonej kawy i apetycznego aromatu zależnego od wariantu. 


Peelingi zawierają głównie kawę (robusta), brązowy cukier i sól jeziorową. Dodatkowo w składzie znajdziemy też mieszankę olejków (makadamia, arganowy, migdałowy), ale mimo ich dodatku peelingi są w formie sypkiej. Można nakładać je na zwilżoną skórę lub rozrabiać z dodatkiem wody lub olejku.

Działanie? Rewelacyjne - jeśli robiłyście kiedyś peeling kawowy to z pewnością wiecie, że jest naprawdę skuteczny. Zresztą to mój ulubiony peeling do ciała, także wersja od Body Boom musiała przypaść mi do gustu. Nasuwa się pytanie czy peelingi Body Boom dużo się różnią od zwykłego peelingu kawowego. Zawierają co prawda również sól, cukier, witaminy i olejki, więc na pewno mają bardziej pielęgnujące właściwości, ale generalnie pod względem ścierania efekt jest bardzo podobny.



To mocne zdzieraki, które pozostawiają skórę idealnie gładką i miękką w dotyku :). Właśnie za to uwielbiam peelingi kawowe! Kofeina zawarta w kawie ma właściwości antycellulitowe, dlatego peeling kawowy jest najlepszym rozwiązaniem przy problemach z cellulitem. Sama też staram się wykonywać taki peeling regularnie, szczególnie zwracając uwagę na uda.

Jeśli cena peelingu nie jest dla Was przeszkodą to nie zastanawiajcie się i kupujcie :). Nie ma jednak co ukrywać, że to nie jest to najtańszy peeling - opakowanie 200g kosztuje 59zł. Na plus zdecydowanie działa wydajność, jednak jeśli zależy Wam tylko na samym wygładzeniu skóry to domowy peeling z kawowy da Wam bardzo podobny efekt za grosze. Nie mogę jednak też powiedzieć, że nie warto kupować peelingów Body Boom, bo dzięki tym boskim zapachom sięgam po nie po prostu dużo częściej (a zwykłego peelingu kawowego nie chciało mi się robić).


Gdzie kupić? Na przykład w sklepie internetowym, ale stacjonarnie też bywają - ostatnio widziałam je w Drogerii Kosmyk :). Znacie te peelingi? Ja ubóstwiam wersję kokosową!

piątek, 27 maja 2016

Nowy beauty box! * LIFERIA *

Hej! Uwielbiam nowości, więc kiedy dotarł do mnie zupełnie nowy beauty box byłam bardzo podekscytowana! Box nazywa się Liferia i właśnie będzie miał swoją premierę w Polsce - jest to ukraińska marka, która działa już od kilku lat. Byłam go strasznie ciekawa, bo w przeciwieństwie do polskich boxów, w tym możemy natrafić na zupełnie nowe dla nas kosmetyki, niedostępne w Polsce :).

Pierwsze wrażenie zdecydowanie pozytywne! Większość produktów jest z kompletnie nieznanych dla mnie marek, co jest dla mnie bardzo dużym plusem, bo wreszcie mogę wypróbować produkty, do których nie mam normalnie dostępu.


Jest to wiosenna wersja pudełka, zawierająca pięć produktów, z czego tylko jeden jest ze znanej dla mnie marki - Flormar.

VG PROFESSIONAL Tusz do rzęs | Hipoalergiczny, wodoodporny tusz pogrubiająco-wydłużający. Tusze uważam zawsze za dobry, bo praktyczny wybór. W końcu zdecydowana większość kobiet maluje rzęsy, więc tusz zawsze się przyda. Jestem bardzo ciekawa jak sprawdzi się ten, bo marki w ogóle nie kojarzę :).

FLORMAR Cień mono | Pojedynczy cień Flormar w bardzo uniwersalnym, beżowym odcieniu. Ma przyjemną aksamitną formułę i jest zupełnie matowy. Myślę, że będzie dobrze sprawdzał się jako bazowy cień do różnych makijaży. Flormar znam, ale głównie od strony lakierów do paznokci i pomadek.

GLOSSIP Szminka w płynie | Wygładzająca pomadka w formie błyszczyku/lakieru. Bardzo mocno lśniąca, ale też kryjąca (nie można ją nazwać transparentnym błyszczykiem). Odcień, który mi się trafił jest akurat przedziwny, nigdy nie miałam pomadki w takim kolorze... beżowo-złotawy, zupełnie nietypowy.

NS COSMETICS Tonik do twarzy | Oczyszczająco-łagodzący tonik ukraińskiej marki. Zawiera hydrolat z lawendy, hydrolat piwonii, ekstrakt z uczepu i melisy. Naturalne składniki brzmią zachęcająco, tonik zresztą pachnie typowo ziołowo i przypomina mi moje domowej roboty toniki na bazie mieszanek ziół. Polecany jest też do cery podrażnionej np. po opalaniu.

CARE & BEUTY LINE Uniwersalny spa-krem | Krem przeznaczony do twarzy i ciała o lekkiej konsystencji przypominającej nieco mus. Ma przyjemny zapach i fajnie nawilża. Użyłam go kilka razy na całe ciało i na twarz - efekty były całkiem fajne, nawilżona, gładka skóra :). Mojej cery nie podrażnił ani nie zapchał.


Jako dodatek pojawiła się też hibiskusowa maseczka do włosów w saszetce. Ogólne wrażenia? Dla mnie pudełko wypada bardzo pozytywnie, zupełnie nowe dla mnie marki i w większości pełnowymiarowe produkty (o ile się nie mylę, chyba tylko tonik jest miniaturką). Miks kolorówki i pielęgnacji czyli to co lubię najbardziej. Dopracowania wymaga na pewno kwestia językowa, chociaż ciężko stwierdzić jak będzie to wyglądało w praktyce, bo pudełko dopiero co rusza w Polsce.

Po pierwszych testach najmocniej spodobał mi się chyba ten uniwersalny marchewkowy krem spa. Ma fajne działanie, ładny zapach i wyjątkowo przyjemną formułę. W składzie znajdziemy masło shea i dodatek soli morskiej. Marka mnie zaciekawiła, wygooglowałam i mają trochę ciekawych produktów jak peeling o zapachu wanilia & lawenda & paczuli czy krem miodowo-propolisowy. Tutaj pojawia się mały problem, bo jeśli coś nas mocno zainteresuje to będziemy chciały kupić pełnowymiarowy produkt albo coś innego z tej marki i może pojawić się problem (chyba, że Liferia będzie dawała możliwość zakupu pełnowymiarowych produktów poprzez stronę). Właściwie każdy z kosmetyków mnie ciekawi, bo każdy jest dla mnie nowością.


Liferia będzie u nas kosztować tyle co inne beauty boxy - 49zł. Wewnątrz zawsze znajdzie się przynajmniej pięć kosmetyków. Zdecydowanie polecam jeśli naprawdę lubicie nowości, bo z tym boxem raczej nie musicie obawiać się, że trafi się coś co już znacie/macie lub kojarzycie z każdej drogerii. Dla fanek nowych, nieznanych w Polsce marek może być strzałem w dziesiątkę :).

Odsyłam Was na stronę boxa - www.liferia.pl. Jestem bardzooo ciekawa co o nim sądzicie!

czwartek, 26 maja 2016

WŁOSY: Henna KHADI Indygo i maska PLANETA ORGANICA

Dawno już nie było żadnego wpisu dotyczącego włosów, a że wypróbowałam nową hennę i maskę warto byłoby napisać coś więcej :). Jak pewnie wiecie, ostatnio przerzuciłam się na naturalne farbowanie henną. Dokładniej rzecz biorąc farbowanie indygo, które henną nie jest, ale wiadomo o co chodzi.  Moje włosy jeszcze zupełnie nie odrosły po wszystkich eksperymentalnych koloryzacjach i rozjaśnianiu, choć już większa część z długości jest w dobrej kondycji. Nie chciałam już niszczyć włosów dlatego zdecydowałam się na hennę, która dość opornie chwytała moje włosy. Stwierdziłam jednak, że spróbuję dać jej więcej niż jedną szansę, z nadzieją że z każdym kolejnym hennowaniem kolor będzie intensywniejszy i trwalszy.

Po ostatniej hennie udało mi się już prawie uzyskać czerń, na której mi zależało (była to henna Swati). Kiedy kolor trochę się wyprał wypróbowałam jeszcze Indygo od Khadi i wreszcie uzyskałam naturalnie wyglądającą czerń!


Nie było to pierwsze podejście do Khadi. Kilka lat temu próbowałam Orzechowego Brązu, który momentalnie się sprał (ale też trzymałam hennę dużo krócej na włosach niż robię to teraz). Myślę, że kluczową kwestią w moim przypadku jest każde kolejne hennowanie. Z początku kolor wychodził słaby i mało trwały, ale po farbowaniu henną od kilku miesiący jest znacząca różnica. Tym razem Indygo faktycznie złapało na czarno. Kładłam je na ciemnobrązowe włosy po ostatniej hennie Swati, która zdążyła się już wyprać. Właśnie mija mniej więcej trzeci tydzień od farbowania i kolor nadal jest intensywny, co jest dla mnie świetnym wynikiem!

Moje włosy są oporne na farbowanie henną i chemicznymi farbami, dlatego do Khadi Indygo dodałam płaską łyżeczkę soli (sprawia, że henna lepiej wnika we włos, ale też przesusza włosy). Mieszankę trzymałam na włosach około 5-6 godzin. Dopiero po takim czasie henna daje u mnie najlepsze rezultaty.



Henna spowodowała niezły przesusz, więc trzeba było sięgnąć po maski i olejki. Nowością w ostatnim czasie była u mnie maska marokańska czarna od Planeta Organica. Maska ma świetny skład oparty na oleju arganowym, ekstrakcie z neroli i oleju laurowym i równie dobre działanie. Po hennie nałożyłam maskę pod czepek i trzymałam ją dłużej na włosach - efekty były świetne. Mimo, że włosy przed myciem były strasznie przesuszone, to już po nałożeniu maski bardzo mocno wygładzone, miękkie i błyszczące.

Marokańska maska wygląda trochę jak błotko, ma ciemnozielony kolor i nietypowy "męski" zapach. Na moich włosach spisała się świetnie, więc zaciekawiłam się innymi maskami od Planeta Organica, polecacie któryś z wariantów? Myślę, że większość z Was zna markę, ale jeśli trafi się ktoś kto nie kojarzy to od razu muszę wspomnieć, że Planeta Organica jest dostępna przede wszystkim przez internet (w sklepach stacjonarnych zdarza się, ale stosunkowo rzadko). Moja maska jest ze sklepu Prawo Natury (tutaj jest ta maska). Z kolei hennę kupiłam w pasażu ekologicznym Helfy.


środa, 25 maja 2016

beGLOSSY Oh! So Beautiful | Relacja ze spotkania beGlossy :)

Hej! Jak co miesiąc przychodzę dziś z nowym, majowym pudełkiem beGlossy, ale tym razem także z krótką relacją ze spotkania zorganizowanego właśnie przez beGlossy :). Dlatego będzie trochę o kosmetykach, trochę o spotkaniu i co nieco o zabiegu, z którego też miałam okazję skorzystać.

Majowe beGlossy pojawiło się pod hasłem Oh! So Beautiful, a wewnątrz znalazło się pięć produktów z czego trzy są pełnowymiarowe. Jeden z kosmetyków bardzo pozytywnie mnie zaskoczył (okiełznał moją okropnie przetłuszczającą się strefę T) i ostatnio intensywnie go testuję!



VICHY Mleczko-serum do ciała Ideal Body | Nawilżające mleczko do ciała w podróżnej pojemności. Już wstępnie je wypróbowałam i zapowiada się całkiem fajnie. Nie miałam nic z pielęgnacji do ciała od Vichy (zawsze tylko do twarzy), dlatego z chęcią je sprawdzę.

SHEFOOT Maska do stóp | Regenerująca maseczka do stóp w saszetce (pełny produkt). Zawiera masło shea i ma dawać natychmiastowy efekt.

EFEKTIMA Pudrowo-matująca mgiełka w sprayu | Kosmetyk, o którym wspomniałam to właśnie ta mgiełka. Nie spotkałam się jeszcze z podobnym produktem. Po rozpyleniu mgiełka pozostawia na skórze efekt przypudrowanej twarzy, co mnie zaskoczyło (nawet w dotyku skóra jest taka jak po użyciu pudru). Od razu daje efekt matowej cery i całkiem dobrze ten mat utrzymuje. Testuję intensywnie :). Jest to pełnowymiarowy produkt.

GOLDEN ROSE Lakier Ice Chic | W majowym pudełku pojawiła się też jedna z moich ulubionych marek - Golden Rose. Lakiery do paznokci są przeze mnie zawsze mile widziane. Mi trafiła się morska zieleń! Lakier jest pełnowymiarowy.

L'OCCITANE Drogocenny krem na dzień | Ten krem bardzo mnie ciekawi, bo nie miałam wielu kosmetyków z L'Occitane, a słyszałam o marce sporo dobrego.

CALVIN KLEIN CK2 | Próbka zapachu od CK w prezencie. Perfumy mają bardzo ciekawą "laboratoryjną" butelkę, ale zapach to nie moja bajka ;). Nie przepadam za zapachami unisex.


Spotkanie odbyło się w Profemed Medycyna Estetyczna w Warszawie. Razem z innymi ambasadorkami mogłyśmy dowiedzieć się co nieco o nowych trendach w makijażu, które omawiała wizażystka, pomysłach na wiosenne przepisy od pani dietetyk, ale też dowiedzieć się coś nowego od ekspertów kosmetologii.

Głównym punktem spotkania było wręczenie nagród beGlossy dla przedstawicieli marek kosmetyków, które zwyciężyły w głosowaniu subskrybentek.



Każda z nas mogła także skorzystać z wybranego zabiegu. Ja zdecydowałam się na Oxy Pro Age - polegającym na wtłoczeniu czystego tlenu pod ciśnieniem w głąb skóry. Cały zabieg był przyjemny i relaksujący (wykonywany śmieszną "dmuchawką" ;)). Ja z moją wrażliwą cerą bałam się oczywiście podrażnień, ale nic takiego nie miało miejsca. Po zabiegu skóra była wyraźnie napięta!


Na zdjęciu MissPkProject, ja, Kokosowa Tęcza, Coco Collection, My Strawberry Fields i Super Styler Blog.



Podoba Wam się majowe beGlossy?

wtorek, 24 maja 2016

MAKIJAŻ z czekoladową paletką | Makeup Revolution SALTED CARAMEL

Hej! Czekoladowe palety Makeup Revolution to ostatnio najczęściej używane przeze mnie cienie, dlatego jak tylko zobaczyłam kolejną wersję Salted Caramel, wiedziałam że jej nie odpuszczę :). Paletki zachwycają nie tylko apetycznym i zwracającym uwagę opakowaniem, ale przede wszystkim świetną jakością. Używam ich nawet częściej niż paletki Zoevy, a cenowo Makeup Revolution wypada dużo bardziej atrakcyjnie! Cienie są bardzo dobrze napigmentowane, mają aksamitną formułę i dobrą trwałość. A do tego są po prostu fajnie skomponowane - zarówno pod względem kolorystycznym jak i wykończenia samych cieni (zwykle to miks odcieni matowych, błyszczących i drobinkowych).

Wszystkie czekoladki kręcą się wokół odcieni bardziej naturalnych, najczęściej odcieni brązu. Salted Caramel jest bardzo ciepłym zestawem kolorystycznym i właśnie dlatego od razu wpadła mi w oko. Do kupienia głównie przez internet - moja jest z Kosmetykomanii (znajdziecie ją tutaj). 



Paletką Salted Caramel można wykonać zarówno klasyczny dzienny makijaż w matach, smokey eyes jak i różne kombinacje z wykorzystaniem połyskujących brązów. Ciekawym dodatkiem w paletce jest cień granatowy, którego możemy używać jako akcentu (w sam raz dla brązowych tęczówek!).

Ja połączyłam dwa rodzaje brązów z ciepłą rudością i wspomnianym błyszczącym granatem, który wylądował na dolnej powiece. Dołożyłam też złotą kreskę, która fajnie wygląda na ciemniejszym tle.



W paletce standardowo znalazły się też dwa jasne cienie, które są trochę większe od pozostałych - to świetne rozwiązanie, bo jasne, beżowe cienie zawsze kończą się w paletkach w pierwszej kolejności! W Salted Caramel mamy do wyboru waniliowy mat lub perłę. Wszystkich cieni jest w sumie 16.



DELICIOUS | Matowy cień w kremowym kolorze. Dobry pod łuk brwiowy i wewnętrzne kąciki oczu.
TEMPT | Matowa, mocno napigmentowna czerń.
HEAVENLY | Matowy, brudny róż. Bardzo delikatny kolor, dobry do modelowania powieki.
DRIZZLE | Matowy, ciepły, średni brąz.
ENJOY | Ciemniejszy i bardziej chłodny brąz z dodatkiem mikro drobinek.
CHOC | Średni, dość ciepły brąz z drobinkami.
CAKE | Niesamowity cień, który pozostawia jedynie drobinki (bez kryjącego koloru). Mieni się na różowo-brzoskwiniowo i jest po prostu przepiękny! Przypomina mi jedno wykończenie w cieniach Bobbi Brown. Makeup Revolution powinno wprowadzić serię takich cieni pojedynczych, w różnych kolorach!
PERFECT | Jaśniejszy matowy brąz w typie taupe. Doskonały na załamanie powieki.
CRUNCH | Piękny, połyskujący granat.
SWEET | Matowy odcień rudości, uwielbiam nim blendować!
FUDGE | Ciepły połyskujący brąz o złotawym połysku.
SALTED | Jasny, błyszczący brąz o neutralnej tonacji.
CANDY | Matowy brąz, podobny do Perfect.
CARAMEL | Świetny odcień ciemniejszego złota.
SPOON | Brzoskwiniowo-złoty odcień, ślicznie się mieni.
YUM!| Waniliowy cień o perłowym połysku.


Uwielbiam paletki-czekoladki i Salted Caramel również mnie nie rozczarowała! Cienie są naprawdę świetnej jakości, na bazie są nie do zdarcia i nie osypują się podczas nakładania. Bardzo Wam je polecam, bo zestawy cieni są świetne :). Jak na paletę 16 cieni, cena jest moim zdaniem niska - około 40zł.


niedziela, 22 maja 2016

🌿 YVES ROCHER | Nowości Plaisirs Nature 🌿

Hej :)! Niedawno w Yves Rocher pojawiło się sporo nowości, a moja ulubiona linia Plaisirs Nature została zupełnie odmieniona! Zmienił się design opakowań (obecny jest duuużo ładniejszy), pojawiły się zupełnie nowe produkty, ale też nowe linie zapachowe. Całe szczęście w Plaisirs Nature nadal pozostaje seria o zapachu wanilii burbońskiej, którą po prostu uwielbiam. Do tej pory jeszcze nie udało mi się trafić na zapach tak naturalnej, lekko dymnej wanilii bez syntetycznych nut. Jeśli tak jak ja ubóstwiacie waniliowe zapachy to polecam Wam przyjrzeć się jej z bliska. Zresztą w moim odczuciu wszystkie kosmetyki z Plaisirs Nature pachną bardzo naturalnie i prosto.

Przejdźmy jednak do nowości! Nowe warianty zapachowe są dużo ciekawsze od tych, które były w ofercie do tej pory. Pojawiła się Jeżyna & lawenda, Mango & kolendra, Malina & mięta, Kwiat pomarańczy & lawenda & petit grain, Mandarynka & cytryna & cedr, Migdał & kwiat pomarańczy. Podział jest też trochę inny - w każdym wariancie zapachowym trochę inne kosmetyki.


ŻEL POD PRYSZNIC Migdał & Kwiat pomarańczy | Żel o świetnym, typowo wiosennym zapachu, dla mnie strzał w dziesiątkę! Czuję przede wszystkim kwiat pomarańczy, którego zapach bardzo lubię. Żele z Yves Rocher są dobre jakościowo, gęste i naprawdę wydajne. Polecam :). | 11,90zł | klik do sklepu online 🏬

ŻEL POD PRYSZNIC Kokos | Poza waniliową serią uwielbiam też kokosową! Obydwie nuty zapachowe należą do mojej ścisłej czołówki, jestem fanką takich słodkich zapachów. Tak jak w przypadku swojego poprzednika, żel dobrze się pieni, nie wysusza skóry i jest bardzo wydajny. Te żele zbierają dobre opinie i wcale mnie to nie dziwi, bo uważam je za jedne z najlepszych żeli pod prysznic. Kokosowy pachnie obłędnie! | 16,90zł | klik do sklepu online 🏬


BALSAM DO CIAŁA Kwiat pomarańczy & lawenda & petit grain | Właśnie ta kompozycja zapachowa z nowości zachwyciła mnie najbardziej. Nie każdy lubi lawendę - ja lubię, ale nie sądziłam, że można jej nadać zupełnie innego charakteru. Ten balsam pachnie jak niektóre kwitnące drzewa na wiosnę, bardzo nietypowo i niezwykle naturalnie jak na kosmetyk. Na moje szczęście z tej linii pojawiła się także woda toaletowa, którą mam w planie kupić. Nie każdy na pewno tak oszaleje na punkcie tego zapachu jak ja, ale jeśli preferujecie bardzo roślinne, proste kompozycje to sprawdźcie go obowiązkowo. Balsam jest moim faworytem spośród nowości. Poza cudownym zapachem muszę go pochwalić za bardzo dobry poziom nawilżania i gęstą, maślaną konsystencję. | 41,90zł | klik do sklepu online 🏬

PEELING CUKROWY Mandarynka & cytryna & cedr | Po zachwytach nad balsamem sądziłam, że równie fajny okaże się peeling, ale niestety już nie przypadł mi tak do gustu. Na zapach nie mogę narzekać, bo jest bardzo orzeźwiający (choć nie może się równać z poprzednikiem), ale właściwości mi nie odpowiadają. Drobinek ścierających jest zbyt mało i peeling jak dla mnie jest po prostu zbyt słaby, zbyt delikatny, nawet stosowany na suchą skórę. Jest też mocno tłusty i gęsty co pewnie potraktowałabym jako plus gdyby ścierał lepiej. | 41.90zł | klik do sklepu online 🏬


Tym razem totalnie zachwyciła mnie kompozycja zapachowa Kwiat pomarańczy & lawenda & petit grain :). Malinę z miętą wąchałam w sklepie stacjonarnym i też wydawała mi się bardzo przyjemna, choć to już nie taki ideał jak ten miks z lawendą ;). Jeśli macie swoich ulubieńców z serii Plaisirs Nature to dajcie mi znać na co jeszcze warto zwrócić uwagę.

czwartek, 19 maja 2016

TEST: Turban termalny Hair Spa

Ostatnio wypróbowałam dość ciekawy wynalazek jakim jest turban termalny do stosowania na włosy. Jak wszystkim wiadomo, wyższa temperatura sprzyja lepszemu działaniu masek i odżywek do włosów. Pewnie zdarzyło Wam się korzystać z sauny fryzjerskiej, a może tak jak ja owijałyście głowę folią spożywczą i chustą (co niektórzy wolą czapkę!) żeby pogłębić działanie maski.

Turban termalny to dobra opcja na zrobienie sobie właśnie takiego zabiegu w rodzaju sauny dla włosów w domu. Dla mnie to wreszcie coś bardziej profesjonalnego niż moja wspomniana folia spożywcza i dużo bardziej wygodnego od podgrzewania włosów suszarką!


Jak to działa? Turban jest wykonany z materiału i posiada trzy kieszonki zapinane na rzepy. W opakowaniu znajdziemy też żelowe wkłady, które trzeba przed użyciem podgrzać w gorącej wodzie przez około 10 minut. O wkłady nie musicie się obawiać - posiadają odpowiednie certyfikaty bezpieczeństwa, więc nie trzeba się bać np. o to że zawartość się wyleje. Wkłady trzeba umieścić w kieszonkach i turban można już założyć na głowę. Oczywiście wcześniej zakładamy foliowy czepek.
Według producenta taki turban utrzymuje ciepło przez 40 minut i faktycznie zwykle trzymam go około godziny na głowie. 

Czy to działa? Oczywiście działa :). Wkłady dobrze utrzymują ciepło (sam zabieg jest dla mnie bardzo przyjemny) i szybko można odczuć, że nasze ulubione maski działają jeszcze mocniej. 

Do czego sprawdza się najlepiej? Do masek i odżywek to wiadomo, ale też do henny! Jeśli hennujecie włosy to wiecie, że henna działa lepiej i szybciej w trochę wyższej temperaturze. Podnosząc temperaturę całe hennowanie można trochę skrócić. Turban podobno intensyfikuje również działanie olejów na włosach, ale tej wersji jeszcze nie sprawdzałam, bo olejuję zazwyczaj na noc.

Ile kosztuje? Gdzie można kupić? Turban można kupić na stronie Hair Spa w cenie 79,99zł. Jest wielokrotnego użytku i obstawiam, że ma dłuuugą żywotność, więc wystarczy na mnóstwo zabiegów.

Minusy? Dla mnie tak naprawdę jedynym minusem turbanu jest to, że jest trochę ciężki, ale w końcu wypełniamy go wkładami grzejącymi, więc nie może ważyć tyle to zwykły czepek ;). Nie jest to jednak większy problem, bo po prostu kiedy używam turbanu siadam przed komputerem albo wchodzę do łóżka.


Ja z początku używania podgrzewałam wkłady w trochę zbyt chłodnej wodzie. Nie wolno wkładać ich do wrzątku, a że nie posiadam termometra, podgrzewałam wodę "na oko" - widocznie zbyt słabo i miałam wrażenie, że turban wcale nie utrzymuje dobrze temperatury. Jednak już za kolejnymi podejściami ogrzewałam wkłady w bardzo gorącej wodzie i było już jak należy.

Myślę, że jest to fajna opcja jeśli chcecie jeszcze bardziej poprawić pielęgnację waszych włosów, a podobnie jak ja nie lubicie chodzić do fryzjera ;). Ja zdecydowanie wszystkie zabiegi pielęgnacyjne wolę wykonywać sama w domu.


Używałyście kiedyś turbanu termalnego? Podgrzewacie w ogóle włosy podczas stosowanie masek :)?

środa, 18 maja 2016

POMADKA MIESIĄCA | Bourjois Rouge Edition Velvet PINK PONG

Ten miesiąc należał do intensywnie różowej, matowej pomadki w płynie od Bourjois! Na odcień Pink Pong skusiłam się niedawno, ale w miałam go w planach od dłuższego czasu. Zakup okazał się strzałem w dziesiątkę - uwielbiam pomadki w kolorze fuksji :).

Seria Rouge Edition Velvet to moim zdaniem jedna z najlepszych w kategorii płynnych matowych pomadek jakie możemy dostać. Nawet jeśli większość matowych szminek nie do końca odpowiada Wam pod względem właściwości, to te pomadki i tak warto sprawdzić! Są bardzo trwałe, ale też niezwykle komfortowe w noszeniu. 


Pomadki Rouge Edition Velvet mają płynną konsystencję przypominającą nieco mus, bardzo przyjemną i aksamitną. Nie zastygają w twardą skorupkę, ale cały czas są delikatnie lepkie. Noszą się doskonale! Nie wysuszają ust tak bardzo jak wiele matowych produktów. Są mocno napigmentowane, a efekt jaki dają to prawie totalny mat (do takiego całkowicie matowego matu brakuje im z 5%). Nie zastygają też od razu, dopiero po kilku minutach kolor jest utrwalony, a wykończenie wyraźnie matowe.

Po intensywnym użytkowaniu odcienia Beau Brun dokupiłam śliczny różowy Pink Pong. Jest to bardzo intensywny odcień, moim zdaniem świetny na co dzień i na każdą porę roku ;). Wystarczy mu towarzystwo czarnej kreski na oku.



Zauważyłam, że na wielu swatchach znalezionych w internecie Pink Pong wygląda bardziej fioletowo. Oczywiście jest to kwestia światła podczas robienia zdjęć, ale w rzeczywistości ten kolor nie ma domieszki fioletu, choć to chłodny odcień (a szkoda, bo coś bardziej fioletowego też z chęcią bym przygarnęła). Wydaje mi się, że na moich zdjęciach kolor wyszedł dość dobrze oddany.

Warto jeszcze wspomnieć, że seria posiada dosyć dobre aplikatory gąbeczkowe i ma lekko wyczuwalny zapach.



Pink Pong to ostatnio mój ulubiony odcień, ale tak naprawdę polecam Wam po prostu całą serię Rouge Edition Velvet - śliczne kolory, matowy efekt i rewelacyjna jakość :). Jeśli odstrasza Was cena (około 55zł) to warto czekać na zniżki bądź polować na te pomadki w internecie.

Dajcie znać które kolory z matowych pomadek Bourjois lubicie najbardziej :)!

wtorek, 17 maja 2016

MANICURE: Nowy EFEKT SYRENKI Pastel Pink

"Efekt syrenki" robi furorę już od ponad roku i wcale mnie to nie dziwi, bo sama bardzo szybko stałam się jego wielką fanką ;). Ten mieniący się pyłek do paznokci wygląda po prostu niepowtarzalnie, ale ja jestem zdecydowanie za syrenką od Indigo. Oglądałam też podobne pyłki innych marek, ale nie były aż tak drobne, przez co nie dawały efektu mieniącej się tafli tylko przypominały raczej bardzo drobny brokat.

Ostatnio Indigo wprowadziło nowy wariant efektu syrenki - Pastel Pink. Jako, że uwielbiam kolor różowy, szybko go kupiłam i wypróbowałam na paznokciach. Efekt końcowy - wielkie wow! Pastel Pink mieni się właściwie podobnie do podstawowej wersji syrenki, ale dzięki różowemu zabarwieniu wychodzi inaczej na jasnych odcieniach lakierów. 


Ja wypróbowałam nową syrenkę na lakierze hybrydowym Biscuit od Semilac (bardzo jasny odcień). Syrenka nadała hybrydzie różowego koloru w chłodnym tonie, ale połysk jest ciepły brzoskwiniowo-złoty i dzięki takiej kombinacji efekt jest świetny.

Pyłek najlepiej sprawdza się na hybrydach, chociaż można go też nakładać na tradycyjny lakiery (ale moim zdaniem nie wypada już tak ładnie). Nakładamy go na utwardzoną warstwę koloru, wcieramy dokładnie i nakładamy top coat, po czym utwardzamy.



Byłam ciekawa jak Pastel Pink sprawdzi się na mocno różowym lakierze hybrydowym, ale na takiej bazie efekt nie był już tak dobry - wyglądał po prostu jak zwykła syrenka. Pyłek kupiłam za 10zł w Drogerii Kosmyk w Krakowie na ulicy Długiej. Ostatnio pojawiła się też kolejna nowość, którą też oczywiście musiałam zakupić - Metal Manix czyli efekt chromu (również w formie pyłku).

niedziela, 15 maja 2016

NOWOŚCI: Ulubiony Kallos, Avon, balsamy Eos i zakupy z Rossmanna :)

Hej! Ostatnio przybyło mi trochę nowości, więc pora podzielić się pierwszymi wrażeniami :). Część to zakupy z promocji w Rossmannie, gdzie skorzystałam z obniżki na kosmetyki do makijażu twarzy i ust (produkty do oczu sobie darowałam). Są też nowości, które pojawiły się ostatnio w Drogeriach Natura i znajdzie się też coś do włosów.

W tym miesiącu robiłam nieduże zamówienie w Avonie, do którego jeszcze do niedawna zupełnie mnie nie ciągnęło, ale okazuje się, że Avon na ma w ofercie bardzo fajne pomadki. Tym razem kupiłam dwie z serii matowej - moim zdaniem świetne!


Nie miałam większych planów zakupowych podczas promocji w Rossmannie, ale wyszło jak wyszło - coś dodatkowego musiało mi wpaść w oko ;). Szukałam jakiegoś lekkiego podkładu dobrego na lato i zdecydowałam się na popularny Wake Me Up od Rimmel, w odcieniu True Ivory (który wcale nie jest jakimś specjalnie jasnym kolorem). Lubię ten podkład, jest lekko rozświetlający i nawilżający, a przy tym ma całkiem dobre krycie. Sprawdza się przede wszystkim na skórze suchej i normalnej.

Kupiłam także bardzo polecany rozświetlacz Diamond Illuminator z Wibo. Faktycznie jest świetny, a na promocji kosztował grosze. Minimalnie lepszy jest jednak rozświetlacz z My Secret, więc jeśli szukacie czegoś o efekcie tafli, w ładnym waniliowym odcieniu to jednak polecałabym Wam bardziej ten My Secret. Skusiły mnie też dwa róże, jeden z nich też Wy mi polecałyście - opalizujący róż Lovely. To brzoskwiniowy odcień mocno opalizujący na złoto (taki w typie 'golden rose'), bardzo podobny do różu Sleek w odcieniu Rose Gold. Poniżej jeszcze róż InstaGlow od Miss Sporty, który wpadł mi w oko ze względu na ładny, przygaszony odcień Radiant Mocha. Fajny i mocno napigmentowany róż.

Pomadki to moja ulubiona kategoria, więc takie duże promocje zawsze mnie na coś skuszą. Tym razem kupiłam masełko Revlon Colorburst w odcieniu Pink Lemonade. Do tej pory używałam Cotton Candy, też taki jasny odcień tyle, że z lekkim połyskiem - obydwa są super. Niżej dwie pomadki Miss Sporty z serii My BFF Lipstick, były naprawdę tanie, więc wzięłam dwa odcienie: My Pretty Rose i My Sweet Mocha. Pomadki są lekko transparentne, satynowe i nie takie kremowe w konsystencji jak większość nieco półprzezroczystych pomadek, ale zaskakują trwałością. Wzięłam też na spróbowanie nowość od Wibo - Juicy Color Lipstick, czyli połączenie pomadki i balsamu. Niestety nie udało mi się trafić na różowy odcień, który mi się spodobał, więc wzięłam brzoskwiniowy, który ostatecznie też jest ładny. Głównym celem zakupowym była matowa pomadka w płynie Bourjois Rouge Edition Velvet w odcieniu fuksji Pink Pong. Odkąd ją kupiłam używam non stop :). Niestety nie udało mi się załapać na matową pomadkę w płynie od Wibo.


Moim ulubionym balsamem do ust Eos jest wersja miętowa, ale niedawno wypróbowałam też Blueberry Acai i Summer Fruit. Uwielbiam kosmetyki pachnące jagodami, więc było pewne, że Blueberry trafi w mój gust ;). Summer Fruit to mieszanka egzotycznych owoców, ona także pachnie świetnie! Wszystkie mają oczywiście lekko słodki smak. Bardzo polubiłam balsamy Eos, choć początkowo myślałam, że taka forma kuleczki nie jest wcale najwygodniejsza.


Z Avonu zamówiłam dwie wspomniane pomadki i mgiełkę zapachową. Pomadki są z serii matowej, która jest moim zdaniem rewelacyjna, więc jeśli lubicie matowe wykończenie to koniecznie ją sprawdźcie! Pomadki są wyraźnie matowe, a nie satynowe i mają bardzo kremową, aksamitną formułę. W ogóle nie są tępe, wysuszające! Jedne z najlepszych matowych pomadek jakie testowałam, serio :). Wzięłam piękny Ravishing Rose (malinowy róż podchodzący pod czerwień) i Marvelous Mocha (w kolorze ciepłego brązu). Z kolei do mgiełek mam trochę sentyment, bo dawno temu bardzo je lubiłam. Wybrałam mgiełkę Red Rose & Peach, bardzo przyjemna, choć zapach jest krótkotrwały, wiadomo.


Zawsze mam jakiegoś Kallosa pod ręką, wypróbowałam już różne wersje. Od niedawna używam maski Hair Pro-tox (dostaniecie ją na Perfumy-Perfumeria, TUTAJ), która na moich włosach okazała się najlepsza! Działa troszkę inaczej niż większość Kallosów, ten nie wygładza aż tak bardzo, ale sprawia że moje włosy są po nim bardziej "mięsiste" i puszyste, ale też gładkie, nawilżone i miękkie (ale też nie zbyt śliskie i przeciążone). Zawiera keratynę, kolagen, kwas hialuronowy, ale też oliwę z oliwek, olej kokosowy i silikony. U mnie sprawdził się chyba najlepiej, więc myślę, że tego Kallosa naprawdę warto wypróbować, choć dla każdego odpowiednie będzie co innego. Pro-tox ma też fajny zapach, coś jak krem Nivea.


W Drogeriach Natura pojawiły się kolejne wiosenne nowości od Sensique. Mamy tutaj dwie potrójne paletki do konturowania. W zestawie Desert Rose znalazł się rozświetlacz w kremowym odcieniu, delikatny brzoskwiniowy róż i matowy brązer. Drugi wariant Desert Dream jest nieco inny - w nim każda część jest matowa z mini dodatkiem mikro drobinek (ale są praktycznie zupełnie niewidoczne). Mi zdecydowanie bardziej podeszła trójka z brzoskwiniowym różem!

Pojawiła się też seria nowych kolorów lakierów do paznokci. Wszystkie pastelowe i cukierkowe. Te lakiery są tanie i całkiem dobre.


Jeszcze jedną nowością u mnie jest seria kosmetyków pielęgnacyjnych Kozie Mleko z Vellie, od której się po prostu uzależniłam przez świetny, mega kremowy zapach! Akurat ja takie nuty zapachowe uwielbiam i chyba nie trafiłam jeszcze na kosmetyki, które pachniałyby aż tak kremowo właśnie. W tej linii jest żel pod prysznic, kremowe mleczko, odżywczy krem do ciała, krem do rąk i masło. Cała seria fajnie nawilża i jest bardzo łagodna dla skóry. Małym minusem jest konsystencja żelu (nieco ciągnąca się) i fakt, że balsamy nie wchłaniają się totalnie błyskawicznie, ale generalnie nie przeszkadza mi to bardzo, bo kosmetyki fajnie działają no i świetnie pachną. Najbardziej polubiłam masło do ciała :).


Jeśli któreś z nowości Was zaciekawiły i chciałybyście zobaczyć je z bliska dajcie znać w komentarzach :). Znacie któreś z tych kosmetyków?

czwartek, 12 maja 2016

DIY: Maseczka z soli morskiej

Ostatnio wypróbowałam przepis na nową maseczkę - z soli morskiej. Jak to zazwyczaj bywa w przypadku domowych maseczek, potrzebny składnik znajdował się oczywiście w kuchni. Sól morska zawiera sporo minerałów jak jod, sód, wapń czy magnez. Działa bakteriobójczo, oczyszczająco i lekko ściągająco, jest więc polecana szczególnie dla cery trądzikowej!

Maseczka z użyciem soli morskiej fajnie się sprawdziła na mojej skórze, dlatego mam w planach stosować ją bardziej regularnie żeby sprawdzić czy na dłuższą metę będzie faktycznie zapobiegać niedoskonałościom. Po takiej maseczce skóra jest oczyszczona, bardziej miękka i gładka. Jest też lekko ściągnięta dlatego po takim 'solnym zabiegu' nakładam zawsze bardziej bogaty krem lub olejek. Uwaga - maseczka może podrażniać! Sól działa drażniąco, więc koniecznie zróbcie próbę przed zastosowaniem, obowiązkowo jeśli wasza skóra jest skłonna do podrażnień. Absolutnie nie wykonujcie takiej maseczki jeśli macie uszkodzoną, zadrapaną skórę (łatwo sobie wyobrazić jak będzie piekło). Uwaga także na oczy i usta.


-sól morska działa bakteriobójczo
-jest źródłem minerałów
-oczyszcza i wygładza skórę
-działa ściągająco i złuszczająco

MASECZKA | Sól morską mieszamy z odrobiną wody na gęstą papkę i nakładamy na twarz - po prostu :). To jest dobra maseczka "do wanny", bo lubi się osypywać. Wystarczy trzymać około 10 minut. Myślę, że sól działa na tyle intensywnie, że rozsądnie byłoby zachować umiar i nie stosować takiej maseczki też zbyt często.

Sól występuje w wielu rodzajach (w zależności od pochodzenia), ale ważne żeby darować sobie najzwyklejszą sól kuchenną, bo w niej znajdziemy najmniej dobrego.



Jeśli opcja siedzenia z taką solną breją na twarzy Was odrzuca, można spróbować innej opcji. Sól rozpuścić całkowicie w wodzie i w takim roztworze namoczyć kawałki chusteczek higienicznych (bądź gotowych maseczek papierowych jeśli takie macie - jeśli nie to polecam!) i przyłożyć na skórę. Gdzieś wyczytałam też o ciepłym kompresie, gdzie mały ręcznik moczy się w roztworze i przykłada na twarz na ciepło, ale nie wypróbuję ze względu na naczynka. Za to z pewnością wypróbuję tonik ze soli.

Sól morską warto mieć w zanadrzu, bo można ją także dosypywać do kąpieli, gdzie będzie miała szansę zadziałać na całe ciało. Oczywiście sprawdza się też fajnie do peelingów, okładów i ponoć pomaga w walce z cellulitem (muszę to sprawdzić). Na koniec jeszcze raz muszę wspomnieć, żebyście pamiętali o próbie na małym kawałku skóry, bo naprawdę może podrażniać!

Więcej na INSTAGRAMIE :)