środa, 31 sierpnia 2016

RANKING MATOWYCH PRODUKTÓW DO UST 💋

Hej! Od dawna miałam w planach porównanie wszystkich matowych szminek: tych w płynie, w kredkach czy w klasycznej formie sztyftu. Matowe pomadki zawsze podobały mi się najbardziej, jeszcze na długo przed tym zanim weszły do mody i stały się super popularne (co mnie cieszy, bo teraz kupienie matowej szminki nie jest już problemem). Najczęściej wybieram pomadki właśnie w takim wykończeniu, więc już trochę różnych marek i rodzajów przewinęło mi się przez ręce... czas więc na ranking!

Jakie właściwości pomadek brałam pod uwagę? Przede wszystkim komfort noszenia, trwałość, pigmentację, konsystencję, ale też efekt na ustach. Jeśli kupuję matową pomadkę to zależy mi na tym, aby była ona faktycznie matowa.



AVON Matowa szminka True Color | Pierwsze miejsce jest dla mnie wciąż zaskakujące - Avon zawsze kojarzył mi się z raczej słabą kolorówką, ale ich matowe pomadki są po prostu rewelacyjne! Łączą wszystkie cechy matowej pomadki idealnej: są bardzo kryjące, mają nasycone kolory i dają prawdziwie matowe wykończenie na ustach, ale przy tym są bardzo kremowe i wręcz aksamitne na ustach. Trzymają się u mnie bardzo długo, nie wysuszają przesadnie ust (choć też ich nie nawilżają, bo nie taka ich rola) i są po prostu bardzo komfortowe w noszeniu. Wygrywają efektem, kolorem i idealną jedwabistą konsystencją. Uwielbiam odcień Marvelous Mocha - śliczny jasny brąz, bardzo na czasie. Choć ich cena regularna kręci się w granicach 30zł to wiadomo jak to w Avonie, często są na promocji za około 15-17zł. ★★★★★


BOURJOIS Rouge Edition Velvet | Płynne pomadki, które większość z Was pewnie zna - są popularne i lubiane. Ich plusem jest dobra pigmentacja, ale też bardzo przyjemna formuła, nieco przypominająca mus. Komfort noszenia jest wysoki, nie dają nam odczuć, że usta są ściągnięte czy mocno wysuszone. Dla mnie są także naprawdę trwałe i co ważne - równomiernie schodzą z ust. Niektórym śmierdzą, mi ten zapach jakoś nie przeszkadza, choć producent mógłby popracować nad ładniejszą kompozycją zapachową ;). Bardzo lubię intensywny róż Pink Pong (tu swatche) i ciekawy zgaszony Beau Brun, który świetnie pasuje brunetkom! Rouge Edition kosztują około 60zł, ale ja poluję na nie zawsze w promocjach, gdzie można dostać je już za połowę ceny. ★★★★★


GOLDEN ROSE Liquid Matte Lipstick | Wśród najlepszej trójki nie mogło zabraknąć oczywiście Golden Rose i ich najnowszego matowego produktu czyli płynnych pomadek. Duży plus zbierają za prawdziwie matowe wykończenie, świetną pigmentację i piękne kolory w gamie. Zauważyłam, że trochę różnią się miedzy sobą w zależności właśnie od odcienia (nr 10 aplikuje się jak marzenie ale 08 - swatch - już musimy nauczyć się prawidłowo nakładać). Na moich ustach trzymają się bez zarzutu! Są odrobinę lepkie dzięki czemu nie ściągają nieprzyjemnie ust. Kosztują 20zł - ja na pewno skuszę się jeszcze na jakiś kolor! ★★★★★


MAYBELLINE Creamy Mattes | Matowa seria Color Sensational od Maybelline to nadal jedne z moich ulubionych matowych pomadek. Szkoda, że tylko kilka odcieni pojawiło się w Polsce, bo są naprawdę świetne - pięknie się rozprowadzają, ich formuła jest lekka i aksamitna, a pigmentacja mocna. Nie przesuszają ust i mają dobrą trwałość. Dokładniejszą recenzję i swatche znajdziecie w tym wpisie. Jeśli szukacie ładnej czerwieni to szczególnie polecam Wam czerwoną pomadkę z tej serii: Siren in Scarlet, cudowna :)! Kupicie je za około 20-30zł. ★★★★★


GOLDEN ROSE Velvet Matte | Jedne z najpopularniejszych matowych pomadek czyli Velvet Matte od Golden Rose. Kosztują około 10zł, a są naprawdę dobre jakościowo, więc nie trudno skusić się na kolejną... i kolejną ;). To jedne z moich ulubionych pomadek, mam ich naprawdę sporo, ale są w moim odczuciu troszkę słabsze niż maty od Maybelline czy Avon - ich formuła jest trochę bardziej sucha i tępa, ale nie chcę przez to powiedzieć, że są złe (po prostu można znaleźć coś lepszego, ale Velvet Matte są naprawdę dobre). Dobrze się rozprowadzają, komfortowo noszą, a marka raz na jakiś czas dorzuca nowe odcienie :). Moim ulubionym kolorem jest niezmiennie 02! Swatche na moim blogu znajdziecie w tym wpisie★★★★☆


MAC Matte | W ogromnej gamie pomadek MAC znajdziemy serię o matowym wykończeniu. Przede wszystkim zachwyca świetna pigmentacja i piękne odcienie, ale też przyjemna formuła i dobra trwałość. Osobiście wolałabym nieco bardziej matowy efekt na ustach, bo maty od Maca są takie satynowo-matowe. Cenowo jest to już też wyższa półka (około 90zł), więc jeśli nie chcecie za dużo wydawać na pomadkę to polecam Wam rozglądać się gdzie indziej - te pomadki są fajne, ale równie ładny efekt uzyskacie tańszymi produktami. Ja mimo wszystko czasem daję się skusić, bo niektóre kolory są niepowtarzalna. Z matowej serii uwielbiam oranżową czerwień Lady Danger, a na wishliście mam Heroine i Velvet Teddy. ★★★★☆


SLEEK Matte Me | Pierwsze spotkanie z tymi pomadkami Sleeka to z mojej strony była wielka miłość... która trochę osłabła, choć nadal z chęcią po nie sięgam. Ten produkt jest troszkę inny - bardzo, bardzo mocno matowy co daje świetny efekt ale mocno wysusza i ściąga usta. Dlatego mam trochę mieszane uczucia, z jednej strony super mocna pigmentacja, ale z drugiej lubi się wykruszać w ciągu dnia. Wolę używać tych pomadek raczej na krótsze wyjścia, bo całego dnia nie wytrzymują, a poprawki są niewskazane (lepiej zmyć i nałożyć od nowa, bo mogą dziwnie się wykruszać). Mimo wszystkich minusów lubię je za bardzo intensywne i piękne kolory - cudowną nasyconą czerwień Rioja Red, fioletowo różowy Fandango Purple i oryginalny nudziak Birthday Suit. Cenowo około 25zł. ★★★★☆


GOLDEN ROSE Matte Lipstick Crayon | Bardzo maślane, aksamitne kredki w ołówku ma oczywiście także Golden Rose. Znów połączenie niskiej ceny (około 10zł) idzie w parze z świetną jakością! Pięknie się rozprowadzają, są bardzo dobrze kryjące i komfortowe w noszeniu. Szkoda, że nie dają jeszcze bardziej matowego efektu na ustach, ale jestem w stanie im to wybaczyć ;). Uwielbiam ciemną wiśnię nr 02, ale mam też ochotę dokupić jakiś jaśniejszy kolor. ★★★★☆


SENSIQUE Matowa pomadka w kredce | Pozytywnym zaskoczeniem okazały się kredki do ust od Sensique (Drogerie Natura), które niedawno marka wprowadziła do oferty. Wyglądem przypominają nieco te od Golden Rose, ale są troszkę twardsze, mniej maślane, choć nie tępe czy suche. Dobrze się nakładają i ładnie wyglądają. Używam ich od niedawna, ale trwałość też oceniłabym na plus (muszę pokazać Wam niebawem swatche, bo w gamie jest kilka ciekawszych kolorów!). Cena około 10zł. ★★★★☆


L'OREAL Color Riche Matte | Świetnej jakości matowe pomadki ma także L'Oreal - seria Color Riche. Są naprawdę prawie doskonałe, mają eleganckie opakowania, idealną aksamitną formułę która nie przesusza ust (aż przyjemnie nimi malować usta!), nasycone wyważone odcienie. Nie wylądowały na samej górze rankingu tylko z tego względu, że wykończenie mogłoby być trochę bardziej matowe, a to znów mat/satyna. Patrząc jednak na pozostałe właściwości są naprawdę super, uwielbiam róż Ouhlala (tu swatche) i boską klasyczną czerwień Cocorico (mój ideał czerwieni na zimę). ★★★★☆


KOBO Matte Lips | Coś dobrego znajdzie się zawsze u Kobo - seria Matte Lips to piękne, modne kolory! Pomadki są świetnie nasycone pigmentem, ładnie się rozprowadzają i dobrze noszą. Znów brakuje mi kilku procent do pełnego efektu matu, ale mimo to bardzo, bardzo je lubię. Cenowo też są super - około 15zł. Jeśli znacie już Velvet Matte od GR i macie ochotę na coś innego to może właście Matte Lips od Kobo przypadną Wam do gustu. Ja ostatnio ciągle sięgam po różowy fiolet Lila Rouge i zgaszony brąz Brownie (boski!). Do kupienie oczywiście w Naturach. ★★★★☆


ARTDECO Perfect Matt Lipstick | Matowa seria od Artdeco to znów wysoka jakość, komfort noszenia i dobra pigmentacja. Dodatkowo lubię je jeszcze za klasyczne, minimalistyczne czarne opakowania z obciążnikiem, dzięki czemu fajnie leżą w ręce. Mają ładny, słodki zapach. Na minus w tym rankingu, bardziej satynowe niż matowe wykończenie (co niektórym będzie odpowiadało a innym nie). Ja bardzo je lubię, a już szczególnie odcień Violet Lady czyli piękny różowo-fioletowy kolor. Swatche pokazywałam Wam w tym wpisie. Kosztują około 40zł. ★★★★☆


MANHATTAN Soft Mat Lipcream | To jedna z pierwszym płynnym pomadek jaką udało mi się kupić. Nie wiem nawet czy one są nadal w sprzedaży, ja kupowałam je online gdzie można było upolować je za śmieszne kwoty (typu 3zł). Generalnie to fajne pomadki w formie takiego kremu-musu. Może nie jakieś wybitne, ale dobre, takie przyjemne na co dzień. Gama kolorystyczna raczej nie powalała, odcieni było kilka. Ja miałam jeszcze jakiś róż, który mi przepadł, został mi taki ładny naturalny nude 95M. Nie będę na nie jakoś specjalnie polować, ale jeśli kiedyś je zobaczę przy okazji innego zamówienia to możliwe że skuszę się na inny odcień. ★★★☆☆


BASIC Matt Lip Gloss | Ten produkt to już bardziej ciekawostka, ponieważ Basic zniknął z drogerii Daily, a więc pewnie i ten kosmetyk jest już nie do kupienia. Była to dosyć fajna pomadka, trochę podobna do tej z Manhattanu. Też w formie lekkiego musu/kremu, o umiarkowanej pigmentacji i waniliowym zapachu. ★★★☆☆


INGLOT AMC Lip Pencil | Kiedyś bardzo lubiłam te ołówki, ale potem pojawiło się mnóstwo bardzo dobrych matowych produktów na rynku i trochę o nich zapomniałam. Tutaj plusem jest zdecydowanie mocno matowy efekt, ale ołówki są trochę bardziej suche i tępe, więc wypadają trochę gorzej na tle innych produktów (choć generalnie są okej). Cena jakoś w granicach 20zł. ★★★☆☆


INGLOT Pomadka | W klasycznej gamie pomadek Inglota znajdziemy także matową serię. Miałam w niej swojego ulubieńca nr 420 (różo-fiolet, tak mam obsesję na punkcie tego koloru). Pomadka jest bardzo dobrze kryjąca i idealnie matowa, ale dość sucha, tępa i wysuszająca usta. Z początku była bardziej kremowa, ale po jakimś czasie zrobiła się gorsza i zaczęła zostawiać na ustach dziwne okruszki. Nie tak dawno bardzo chciałam kupić z tych pomadek taki oryginalny szary odcień, ale po sprawdzeniu go w sklepie zdecydowanie odpuściłam. Mimo, że był to raczej świeży tester to już na wstępie był strasznie tępy i nierówno się rozprowadzał. Wydaje mi się, że niektóre odcienie są dość dobre i bardziej kremowe, a inne okropnie suche. ★★☆☆☆


MAKEUP REVOLUTION Salvation Velvet Lacquer | Bardzo lubię MUR, więc na te płynne pomadki strasznie się napalałam, a okazały się ...bublem. Kolor jest akurat mega, neonowy nasycony róż o 100% kryciu, jednak pomadka ma dziwną formułę i wykrusza się! Nie trzeba wcale nic jeść aby ten bubelek zaczął się kruszyć. Swatch pokazywałam Wam w tym poście★☆☆☆☆


Dajcie koniecznie znać jakie są Wasze matowe typy, co możecie mi polecić :)?

Na ustach Rioja Red - Sleek Matte Me.

niedziela, 28 sierpnia 2016

SHINYBOX Like a Dream | sierpień 2016

Kilka dni temu przyleciał do mnie nowy, sierpniowy ShinyBox "Like a Dream". Tym razem w wyjątkowo ładnym, bo fioletowym pudełku :). Zawartość okazała się całkiem ciekawa - w tym miesiącu to zestaw samych kosmetyków pielęgnacyjnych, ale zapowiadających się dosyć fajnie (choć ja akurat zawsze liczę po cichu na więcej kolorówki ;)).


Większość kosmetyków to produkty pełnowymiarowe, jedynie szampon O'Herbal jest miniaturą. Marki, które pojawiły się w tej edycji są raczej drogeryjne, ale dwóch z nich nie próbowałam, więc będzie w końcu okazja żeby je sprawdzić.



MINCER PHARMA Krem na dzień Vita-C Infusion | Marki zupełnie nie kojarzyłam do tej pory, ale okazało się że jest dostępna w Rossmannach (widocznie nie rzuciła mi się w oczy). W Shiny znalazł się krem z witaminą C, który zapowiada naprawdę nieźle, bo ponoć Mincer używa jakiejś najlepiej przyswajalnej dla skóry postaci witaminy C - nie znam się aż tak, żeby się do tego odnieść, ale brzmi zachęcająco. Zamiast kremu wolałabym wypróbować serum z witaminą C tej samej marki, ale z drugiej strony jeśli krem się sprawdzi to kupię serum.

ELFA PHARM Szampon O'Herbal | Szampony i odżywki O'Herbal już nie raz kusiły mnie z drogeryjnych półek (i blogów!), ale w końcu nigdy nie kupiłam. Może i dobrze, bo sprawdzę najpierw jak miniatura szamponu sprawdzi się na moich włosach. Szkoda tylko, że trafiła mi się wersja do włosów grubych i kręconych czyli zupełnie odwrotnych do moich :D. Wychodzę jednak z założenia, że szampon ma przede wszystkim myć, a więcej oczekuję od odżywek i masek ;).

STENDERS Krem do rąk | W pudełku znów pojawił się Stenders co mnie bardzo cieszy, bo lubię oryginalnie pachnące kosmetyki tej marki. Tym razem to krem do rąk (żurawinowy lub borówkowy). Mi trafiła się żurawina, a poza kremem dołączona była również saszetka z peelingiem z tej samej linii.

BIAŁY JELEŃ Żel pod prysznic | Biały Jeleń przewijał się już nie raz. Markę lubię i nie raz z niej coś kupuję, ale jest łatwo dostępna, bardzo popularna i niedroga, więc zamiast żelu pod prysznic wolałabym szczerze mówiąc coś innego (i najlepiej nie typowo drogeryjnego). Plus, że tej wersji żelu  ("kremowe otulenie") jeszcze nie miałam.

JOANNA Odżywka do włosów kokos | W sierpniowym Shiny mogłyśmy znaleźć również coś do włosów - kokosową odżywkę z Joanny. Kokosowa linia Joanny pachnie naprawdę ładnie, więc domyślam się, że stosowanie tej odżywki będzie bardzo przyjemne :)!

VITOTAL Zestaw witamin i minerałów | Oprócz kosmetyków mamy też suplement Vitotal. Jedni pewnie będą za, inni przeciw - ja nie narzekam, bo lubię testować nowe suplementy.



Jeśli Wy również lubicie Stenders to być może zaciekawi Was kod zniżkowy 30% na linię różaną ważny do końca sierpnia (WILDROSE) oraz kod 30% na niektóre produkty z serii borówkowej, porzeczkowej i żurawinowej, który jest ważny do końca września (BERRY).


piątek, 26 sierpnia 2016

ORLY Road Trippin | Manicure ze stempelkami

Zwykle w sezonie letnim bardzo popularne stają się neonowe odcienie lakierów do paznokci. Każdy kto po takie kolory kiedyś sięgał na pewno wie, że neony bywają słabo kryjące i często trzeba pomalować paznokcie białą bazą... co czasem zupełnie zniechęca do malowania. Ja dziś przychodzę z super napigmentowanym, mocno kryjącym żółtym neonem od Orly - Road Trippin z letniej kolekcji.


Aparat jak zwykle przy takich żarówiastych kolorach niestety wymiękł, więc musicie uwierzyć na słowo, że Road Trippin to ekstremalnie nasycony, żółty neonowy odcień. Wyróżnia się własnie pigmentacją, bo nie wymaga już białej bazy pod spód, a dwie grubsze warstwy mogą być wystarczające. Ostrzegam jednak wszystkich niewprawionych w malowaniu, bo lakier jest dosyć trudny w obsłudze i lubi smużyć, ale kolor wynagradza wszelkie niedogodności ;). Road Trippin kupicie stronie marki (o tutaj) lub na targach kosmetycznych jeśli na takich zdarza Wam się bywać.



Choć lakier sam w sobie ma moc, to miałam ochotę dorzucić jakiś wzorek i padło na stempelki. Tym razem nie odbijałam bezpośrednio na paznokciach, ale zrobiłam lakierową "naklejkę" - najpierw przenosząc wzór na stempel, potem kolorując go i po wyschnięciu przenosząc już na paznokcie. Trochę z tym zabawy, ale efekt całkiem fajny.

Płytkę do stemplowania z takimi piórkami mam z Lady Queen - tu jest konkretnie ten wzór (mają mnóstwo rzeczy do paznokci i wysyłkę za free, tylko trzeba na nią trochę czekać bo idzie z Chin). Ja dość często zamawiam z takich sklepów i z ali, to prawdziwy raj ozdób do paznokci ;). Po lewej stronie bloga znajdziecie kod na 15% zniżkę w Lady Queen, niedużo ale zawsze coś ;).

czwartek, 25 sierpnia 2016

beGLOSSY Na szpilkach | sierpień 2016


Hej! Dziś przychodzę z recenzją sierpniowego beGlossy "Na szpilkach". Jak sama nazwa wskazuje, w tym miesiącu mogliśmy spodziewać się kosmetyków przeznaczonych do pielęgnacji stóp, ale nie tylko. Ja obstawiałam jakiś krem do stóp i gadżet w rodzaju wkładek do szpilek lub sztyftu na otarcia - z jednym trafiłam :). Przypuszczałam, że nie wszystkie kosmetyki będą z przeznaczeniem do stóp i tu także się nie pomyliłam, bo w pudełku znalazło się także coś do ciała, włosów i dłoni. Tym razem kolorówki brak.




EVREE Nawilżający olejek do ciała Power Fruit | Najfajniejszym produktem w tym pudełku jest moim zdaniem dwufazowy olejek od Evree. Marka ma bardzo dobre te olejki, a tej wersji jeszcze nie próbowałam, więc z chęcią ją sprawdzę. W składzie znajdziemy olejek malinowy, winogronowy, jojoba, sezamowy, awokado i kwas hialuronowy. Power Fruit ładnie pachnie i jest pełnowymiarowy.

SHEFOOT Sól do kąpieli stóp | Saszetka z solą do stóp z minerałami z Morza Martwego. Wszelkie sole do kąpieli (także do kąpieli stóp!) wprost uwielbiam, także saszetka nie zmarnuje się u mnie. Produkt fajny, ale szkoda że mała pojemność, starczy na raz.

PUREDERM Maska na dłonie | Maska nawilżająca z ekstraktem z płatków owsianych. Ma zawierać także masło shea i miód, a dzięki nim nawilżać i odżywiać dłonie. Na pewno z przyjemnością ją wypróbuję, ale znów troszkę szkoda że to jednorazowy produkt.

PODOSHOP Ulga | Silikonowe wkładki do szpilek poniekąd przewidziałam! W beGlossy pojawiły się w dwóch wariantach (pod przodostopie lub zapiętka). Ciekawa jestem czy będzie różnica, bo nigdy nie nosiłam podobnych wkładek. Już w sobotę mam w planach je sprawdzić.

ESSENCE ULTIME Szampon Caviar | Nowość marki Schwarzkopf czyli szampon z ekstraktem z kawioru. Fajnie, że wrzucili do pudełka coś co dopiero wchodzi na rynek! Z opakowania wygląda zachęcająco, a czy się sprawdzi - zobaczymy.


Jesteście zadowolone z nowego beGlossy? Moim zdaniem na tle poprzednich pudełek to wypadło akurat tak średnio. Na plus olejek Evree, który od dawna mnie kusił i szampon, który dopiero ma pojawić się w sprzedaży. Maska i sól też są spoko, ale to produkty na raz, a chyba wolałabym coś o większej pojemności. Co sądzicie?



środa, 24 sierpnia 2016

Jak przedłużyć letnią opaleniznę? | TEST: KOLASTYNA Luxury Bronze

W ciągu ostatnich dwóch miesięcy testowałam letnią linię pielęgnacyjną z Kolastyny: samoopalacze, kosmetyki do opalania i po opalaniu. Niestety częściej sięgałam po produkty samoopalające niż filtry do opalania, bo pogoda była bardzo różna (ale mam nadzieję, że lato jeszcze się nie kończy!).

Jeśli chcecie podkręcić albo przedłużyć opaleniznę to warto sięgnąć właśnie po typowe samoopalacze lub kosmetyki stopniowo brązujące. Wiem, że wiele osób boi się pomarańczowego odcienia i smug na skórze, ale teraz naprawdę samoopalacze są coraz lepszej jakości, a przy odrobinie wprawy można je nałożyć równomiernie. Często mi się zdarza słyszeć pytania w stylu "gdzie się opaliłaś", a tymczasem to zazwyczaj jest zasługa samoopalaczy, bo długo na słońcu leżeć nie lubię (a poza tym to niezdrowe!). Sama też do końca zwykle nie jestem w stanie odróżnić na ile moja skóra jest opalona od słońca, a na ile od kosmetyków co świadczy o naturalnym efekcie :).


Zdarza mi się używać przeróżnych samoopalaczy, tańszych i droższych, a jak wypadły te z Kolastyny? Seria nazywa się Luxury Bronze i mamy w niej balsam brązujący do ciała, samoopalacz w kremie do twarzy i ciała oraz samoopalacz w sprayu. Wypróbowałam wersję dla jasnej karnacji, ale myślę że lepiej sprawdziłaby się u mnie ta do ciemniej, bo efekt był raczej delikatny. Dla jednych może być to plusem (jeśli obawiacie się aplikacji), inni mogą woleć właśnie od razu większą różnicę w kolorze skóry.

Żadnym z samoopalaczy nie zrobiłam sobie nigdy smug, rozprowadzają się całkowicie bezproblemowo. U mnie sprawdziły się bardzo fajnie, efekt jest delikatny po pierwszej aplikacji, ale jeśli będziemy używać ich regularnie różnica będzie większa. Szczególnie polubiłam krem w mniejszej tubie i spray - one pachną jak masło kakaowe! To najładniej pachnące samoopalacze jakich kiedykolwiek używałam, choć wiadomo że po jakimś czasie charakterystyczny zapach się pojawia, ale nie jest intensywny czy męczący. Ważne też, że nie wysuszają bardzo skóry, bo choć uwielbiam mocny efekt po samoopalaczu SunOzon to przesusz jest niestety gwarantowany.


Oprócz samoopalaczy Kolastyna ma wśród letniej gamy produktów olejek ze złotymi drobinkami. Jestem fanką olejków w sprayu i generalnie suchych olejków, a te z dodatkiem drobinek wręcz uwielbiam na lato. Ten choć jest całkiem całkiem, to jednak nie został moim faworytem w tej kategorii produktów. Ładnie nabłyszcza skórę, a drobinki są subtelne - sprawdzi się do podkreślenia opalonej skóry. Nie polecałabym jednak używać go do opalania ze względu na zbyt niski filtr, ani oczekiwać super nawilżenia (skład oparty na parafinie). Ja lubię używać go przed wyjściem z domu kiedy się spieszę, bo aplikacja zajmuje minimum czasu.


Filtry na wszelkich letnich wyjazdach to moim zdaniem podstawa - tutaj mamy SPF 30 w dużym 'rodzinnym' opakowaniu i niższą 15 SPF. Faktor 30 jest dla mnie optymalny, choć często i tak sięgam po 50 (a szczególnie do twarzy). Trzydziestka ma gęstą, trochę toporną formułę, ale nie jest tłusta czy lepka, pozostawia skórę wręcz lekko zmatowioną. W pierwszym momencie troszkę bieli, jednak po roztarciu na skórze jest zupełnie przezroczysty. Z kolei SPF 15 to lekki spray w formie rzadkiego mleczka. Aplikuje się bardzo przyjemnie i ekspresowo - takie formuły zdecydowanie lubię na plaży! Błyskawicznie się wchłania :).

Na koniec zostawiłam balsam po opalaniu SOS z pantenolem i alantoiną. Staram się nie doprowadzać do sytuacji, w których skóra będzie zaczerwieniona od słońca, ale wszystkiego przewidzieć się nie da i na takie okazje zawsze mam w zanadrzu coś po opalaniu. Zimą używam takich balsamów również po depilacji, bo świetnie sprawdzają się także w tej roli (w końcu łagodzą podrażnienia). Ostatnio właśnie odrobinę mnie spiekło, więc wypróbowałam balsam Kolastyny i faktycznie trochę załagodził podrażnioną skórę, a przy okazji ją nawilżył.


W moim teście zdecydowanie najlepiej wypadły samoopalacze - pięknie pachną masłem kakaowym, nie robią smug i dają super naturalny efekt. To na nie właśnie warto będzie zwrócić uwagę. Pozostałe kosmetyki też się sprawdziły, ale okazały się raczej po prostu poprawne.


Z jakich marek są wasze ulubione samoopalacze?

wtorek, 23 sierpnia 2016

ARTDECO Hello Sunshine

Dziś pod lupę weźmiemy letnią kolekcję Artdeco Hello Sunshine, utrzymaną w ciepłej tonacji złotych brązów. Latem uwielbiam takie kolory (zresztą brązowych cieni używam cały rok), bo fajnie komponują się z lekko opaloną skórą i nawet dodatkowo jeszcze ją podkreślają. W kolekcji pojawił się brązer, róż, tusz do rzęs, trwałe cienie w sztyfcie i żelowe pomadki. Artdeco po raz kolejny pozytywnie mnie zaskoczyło jakością produktów.


Ulubionym kosmetykiem z kolekcji została pomadka Color Lip Shine o nietypowej żelowej formule. Bardzo lubię żelowe pomadki, ale szczerze mówiąc strasznie rzadko na takie natrafiam! Konsystencja jest właśnie bardziej żelowa niż kremowa, a sama szminka wygląda na ustach bardziej lekko choć nie oznacza to wcale transparentnego wykończenia. Jest także mocniej nawilżająca i ma charakterystyczny wilgotny połysk. Mój odcień to jeden z trzech dostępnych - Shiny Apricot. To taki ciemniejszy, brzoskwiniowy nudziak o typowo ciepłych tonach. Na bardziej opalonej skórze będzie wyglądał bardzo naturalnie. Generalnie pomadka na piątkę z plusem, kolor też jest super, zwłaszcza na lato. Kosztuje nieco ponad 60zł.

Kolejny naprawdę udany produkt to cień w sztyfcie High Performance. Znów typ produktu, po który często sięgam. Cienie w kredkach, w sztyfcie czy w kremie fajnie się sprawdzają do szybkich dziennych makijaży, bo nie trzeba już chwytać za pędzelki (ja po prostu rozcieram je palcem). Sztyft Artdeco ma wszystkie te cechy, które lubię: jest miękki jak masełko i idealnie sunie po skórze, a jednocześnie zastyga po chwili i jest praktycznie nie do zdarcia. Woda też go nie rusza. Do wyboru są dwa odcienie, ja mam ciemniejszy Antique Bronze w kolorze złotego, jaśniejszego brązu. Uwielbiam takie odcienie! Cień cenowo wychodzi za około 50zł.



Równie dobry okazał się dwukolorowy puder brązujący Bronzing Powder Compact i w ostatnim czasie używałam go bardzo często. Ma plus za ładny, ciepły ale nie pomarańczowy odcień. Dwa kolory w jednym opakowaniu okazały się trafionym rozwiązaniem, bo można dowolnie je miksować w szybki sposób uzyskując jaśniejszy bądź ciemniejszy kolor. Ciemniejsza część jest w sam raz na lato, ale zimą wystarczy zmieszać ją z jaśniejszym kolorem przy pomocy jednego maźnięcia pędzlem żeby odcień był w sam raz :). W brązerze można dopatrzeć się niewielkich drobinek, które jednak są bardzo subtelne i nie robią efektu kuli dyskotekowej. Jeśli jednak szukacie czegoś absolutnie matowego to warto mieć to na uwadze! Pozytywnie wypadł pod względem trwałości i aplikacji, ma przyjemną aksamitną formułę. W przypadku pudru brązującego również pojawiły się dwa warianty (ja mam jaśniejszą), w cenie około 90zł. Opakowanie jest już z lusterkiem.


Moim zdaniem to bardzo udana kolekcja w ładnych, ciepłych odcieniach. Właściwie do żadnego z tych trzech kosmetyków nie mogę się przyczepić, każdy wypadł w testach na mocną piątkę! Jeśli coś Was skusiło to szukajcie w Douglasach, kolekcja jest też na sklepie internetowym.




niedziela, 21 sierpnia 2016

🌟 MANICURE HYBRYDOWY: Tęczowe ombre z efektem syrenki 🌟

Od dłuższego czasu non stop sięgam po efekt syrenki, który nadal mi się nie nudzi, choć nie jest już żadną nowością. Za każdym razem wygląda trochę inaczej (w zależności od lakieru bazowego) dzięki czemu paznokcie tak szybko mi się nie nudzą. Tym razem nałożyłam go na różnokolorowe hybrydowe ombre i taki efekt bardzo mi się podobał :).

Do wykonania tego mani użyłam przeróżnych lakierów hybrydowych, przede wszystkim Semilaca: Mardi Gras, Classic Coral, Intensive Pink, Bluberry Kiss. Wykorzystałam też chińską hybrydę z Aliexpress marki Candy Lover, w odcieniu błękitu - ma troszkę krótszą trwałość niż hybrydy z Semilaca, Mollona czy NeoNail, ale wygląda i odmacza się równie dobrze. Z kolei bardzo zawiodła mnie hybryda Lacco (SunnyNails), w kolorze żółtym, która okazała się zwykłym żelem!



Efekt syrenki oczywiście marki Indigo, moim zdaniem najpiękniejszy <3. Teraz testuję Multi Chrome i Holo Effect, też boskie!



środa, 17 sierpnia 2016

POMADKA MIESIĄCA: Golden Rose Liquid Matte 08

Pomadką, po którą często sięgałam w ostatnim miesiącu była Liquid Matte 08 od Golden Rose z popularnej serii matowych pomadek w płynie. Kiedy Liquid Matte pojawiły się w sprzedaży był na nie prawdziwy szał i większość kolorów wiecznie była wyprzedana (nie wspominając już o słynnej 10!). Uwielbiam mat na ustach, więc skusiłam się na dwa kolory - intensywny róż 08 z dzisiejszego wpisu i wspomnianą rozchwytywaną 10 w nietypowym, mocno zgaszonym kolorze.

Pomadki okazały się naprawdę fajne, bardzo dobrze kryjące i dające prawdziwie matowy efekt. Odcień 08 okazał się idealny na lato, świetnie komponujący się z opaloną cerą, choć i przy jasnej karnacji wygląda super. Jest niezwykle intensywny, prawie neonowy!


Bardzo lubię takie żarówiaste odcienie różu na ustach, więc z numerkiem 08 od razu się polubiłam. To naprawdę mocny kolor, jak wspomniałam, podchodzi nawet nieco pod neon. Jest to zdecydowanie ciepły odcień różu.

To jedna z lepszych płynnych matowych pomadek jakie mam, ale nie pozbawiona wad. Przede wszystkim muszę pochwalić formułę - produkt ma przyjemną konsystencję, zastyga do mocnego matu, ale jest w niewielkim stopniu lepki na ustach (nie tak zupełnie suchy jak wiele podobnych szminek) dzięki czemu bardziej komfortowy w noszeniu i nie tak wysuszający usta. Trwałość też jest super o ile nie jemy nic bardziej konkretnego. Szczególnie w kontakcie z czymś tłustym pomadka zaczyna wyglądać gorzej, a drobne poprawki są problematyczne. Czasem lepiej pomadkę po prostu zmyć i nałożyć na nowo, bo dokładanie kolejnej warstwy może sprawić, że kosmetyku będzie zbyt dużo i w efekcie będzie wyglądał nieestetyczne. 



Największym minusem tego odcienia jest jednak fakt, że lubi trochę smużyć i mimo ogólnie bardzo dobrej pigmentacji, zdarza mu się robić niewielkie prześwity. Jest jednak do okiełznania i w ogólnym rozrachunku nie przeszkadza mi to bardzo - kolor, wykończenie i trwałość są super, więc ten jeden minus jestem w stanie przeboleć. Zauważyłam, że numerek 10 jest pod względem aplikacji dużo lepszy, więc musi być to kwestia odcienia.

Liquid Matte mają gąbeczkowe aplikatory, które są całkiem ok. Uwielbiam je też za świetny, waniliowy zapach <3!



Pomadki mają ładne odcienie i są na tyle fajne, że planuję skusić się jeszcze na dwa kolory, ale to już jesienią ;). Cena też jest w miarę dobra, bo kosztują około 20zł. Używałyście popularnych Liquid Matte? Co o nich sądzicie?