środa, 30 listopada 2016

MANICURE HYBRYDOWY: Metal Manix Chameleon Alien od INDIGO

Kilka dni temu pokazywałam Wam mieniące się, magiczne pyłki do paznokci z Born Pretty Store, a dziś już typowy "kameleon". Tego typu pyłki do wcierania zrobiły się ostatnio bardzooo popularne. Zdaje się, że pierwszą marką, która miała je w swojej ofercie było Indigo i to właśnie na te kameleony się zdecydowałam. Pyłki są bardzo drobno zmielone i przypominają bardziej cień sypki niż nawet "efekt syrenki". Jak wszystkie tego typu efekty nadają się do wcierania w top coat hybrydowy bez warstwy dyspersyjnej (ja używam No Wipe z Semilac i jestem zadowolona).

Na dziś pyłek o nazwie Alien, bardzo fajny wielowymiarowy produkt, mieniący się od bordowo-fioletowych odcieni aż po zieleń! Wszystko w zależności od kąta padania światła. Alien nakładałam na czarną hybrydę (Semilac Black Diamond) pokrytą wspomnianym topem No Wipe.


Na serdecznym palcu nie nakładałam pyłku, ale za to dokleiłam cyrkonie. Wzór, który widzicie na palcu środkowym był wypukły i powstał przy pomocy gęstego żelu (takiego do przedłużania paznokci). Na płytce pokrytej czarną, utwardzoną hybrydą zrobiłam wypukły wzorek żelem w ten sam sposób jak robimy sweterkowe wzorki. Następnie utwardziłam żel pod lampą i przetarłam cleanerem. W całość wtarłam kameleon i zabezpieczyłam warstwą top coatu.

Jak aplikujemy pyłki-kameleony?

Wykonujemy manicure hybrydowy tak jak zawsze, najlepiej używając jakiegoś ciemnego koloru. Kameleony są mocno kryjące, ale najlepiej wyglądają na ciemnych lakierach hybrydowych, czerni, granacie, śliwce. Zamiast zwykłego top coatu aplikujemy top bez warstwy dyspersyjnej i po utwardzeniu wcieramy dokładnie kameleon używającej gąbeczkowego aplikatora (takiego jak do cieni), Najlepiej wcierać dokładnie, ale nie zbyt mocno żeby nie ścierać już tego co przyczepiło się do płytki paznokci. Na koniec usuwamy nadmiar pyłku mięciutkim pędzlem do odpylania, jest to ważny krok jeśli zależy nam na lustrzanym, a nie drobinkowym efekcie. Nakładamy warstwę top coatu (tutaj już używam zwykłego topa), nie dociskając zbyt mocno pędzelka! Można nałożyć nawet dwie warstwy, bo kameleony lubią ścierać się z końcówek paznokci.



Metal Manix Chameleon wychodzi dość drogo (29zł za mały słoiczek), ale jest naprawdę bardzo wydajny. Ja kupowałam go z koleżanką do podziału po połowie i jest to fajna opcja, jeśli wykonujecie paznokcie tylko sobie, bo całego słoiczka nie sposób byłoby zużyć :).

Ja jestem totalnie zauroczona tymi wszystkimi kameleonami, metal manixami i holo efektami! Ciekawe czy pojawi się jeszcze coś nowego w tej kategorii :).

wtorek, 29 listopada 2016

MIYA myWONDERBALM 💛

Hej! Być może już słyszałyście o marce Miya Cosmetics. Choć właściwie pojawiała się dosyć niedawno na rynku to ich cztery wielofunkcyjne kremy myWONDERBALM szybko zdobyły sporą popularność. Przypuszczałam, że nie mogą nie być dobre skoro tyle osób się nimi zachwyca! I faktycznie - za fajnymi, kolorowymi tubkami stoi równie fajna zawartość :).

Jak wspomniałam, Miya ma w ofercie cztery rodzaje kremów: Hello Yellow, I'm Coco Nuts, I love Me i Call Me Later. Wszystkie można stosować zarówno na twarz, skórę ciała i dłonie (i w tym przypadku nie sprawdza się powiedzenie, że jak do wszystkiego to do niczego). Tylko jeden z kremów nie do końca przypadł mi do gustu (Call Me Later), bo okazał się po prostu zbyt bogaty dla mojej cery, ale pozostałe są jednymi z najfajniejszych kremów jakie stosowałam :).


Kremy Miya moim zdaniem zasługują na pochwałę za ładne, proste i modne opakowania, ale też niezły stosunek ceny do pojemności (29,99zł za 75ml czyli większa pojemność niż standardowego kremu). Nie znajdziemy w nich także silikonów, parafiny, peg-ów czy barwników co również przemawia na ich plus, bo obecnie naprawdę masa kobiet wystrzega się kremów z parafiną w składzie. Produkt dedykowany jest dla każdego typu skóry i faktycznie może się sprawdzać - lekka, niezapychająca, nawilżająca formuła ma szansę polubić się ze skórą mieszaną jak i suchą. Nie wiem gdzie można szukać ich stacjonarnie, ale na pewno kupicie je na stronie Miya Cosmetics.

HELLO YELLOW | Nawilżająco-odżywczy krem z masłem mango. Świetny krem na co dzień! Ma delikatny, owocowy zapach mango, pachnie po prostu fantastycznie (chciałabym żeby wszystkie kremy miały takie soczyste, apetyczne zapachy!). Jest bardzo lekki, więc w sam raz pod makijaż. Wchłania się dosłownie błyskawicznie i nie pozostawia wyczuwalnej warstwy na skórze.

I LOVE ME | Odżywczy krem z olejkiem z róży. To chyba mój ulubiony wariant. Ma boski różany zapach, który uwielbiam, ale nie pachnie też zbyt mocno czy przytłaczająco. Krem ma za zadanie rozświetlać, wygładzać i zmniejszać zaczerwienienia, a przy tym oczywiście nawilżać. Bardzo go lubię, faktycznie nawilża fajnie, ale też jest bardzo lekki i nadaje się pod makijaż.

I'M COCO NUTS | Intensywnie nawilżający krem z olejkiem kokosowym. Tego wariantu używałam najdłużej i też uważam, że jest świetny. Zapach znów rewelacja - kokosowy, egzotyczny. pachnie jak pinacolada ;). Porządnie nawilża i odżywia skórę, lubiłam go stosować na noc, ale pod makijaż też się sprawdzał. Podobnie jak poprzednicy nie jest tłusty i wchłania się błyskawicznie.

CALL ME LATER | Regenerująco-odżywczy krem z masłem shea. Call Me Later też jest dobrym kremem, ale z tej czwórki polubiłam go najmniej, bo był nieco cięższy na mojej skórze i nie miał aż tak apetycznego zapachu (pachniał po prostu zwyczajnie). Nie mogę jednak powiedzieć, że było z nim coś nie tak, był po prostu w porządku.



Moim zdaniem warto! Kremy nie są drogie, a mają duże tubki, wspaniale pachną i są idealne pod makijaż i na co dzień. Ode mnie dostają piątkę z plusem :).



czwartek, 24 listopada 2016

MAGICZNE PYŁKI do paznokci z Born Pretty Store 🌙

Pyłki "kameleony" tworzące na paznokciach gładką taflę mieniącą się na kilka kolorów to teraz chyba najbardziej popularna metoda na zdobienie paznokci. Zawsze lubiłam wszelkie opalizujące lakiery, więc taki efekt bardzo do mnie trafia (a możliwość noszenia go dłużej na lakierach hybrydowych przemawia tylko na plus!). Oczywiście kupiłam boskie kameleony Metal Manixy od Indigo, ale nieco wcześniej skusiłam się na tańszą, chińską alternatywę z Born Pretty Store ;). Jest to tak naprawdę zupełnie inny produkt od Metal Manixów, choć równie uroczy, więc nie ma co ich na siłę ze sobą porównywać.

Pyłki na żywo wyglądają świetnie, ale w obiektywie naprawdę strasznie, strasznie tracą! Szczególnie mocno mienią się w świetle dziennym. Niestety na moich zdjęciach połowa efektu poszła w las, więc musicie uwierzyć mi na słowo, że mają o wiele większą moc.


Pyłki wyglądają jak taki bardzo drobny brokacik i mają całkiem sporo kolorów do wyboru - znajdziecie je pod tym linkiem. Nie są tak bardzo duochromowe jak Indigo i podobne produkty, te są raczej jednokolorowe i w sporym stopniu transparentne (kolor bazowy mocno prześwituje). Na moich paznokciach możecie zobaczyć trzy pyłki, które nakładałam kolejno na czarny lakier hybrydowy od nasady aż po końce paznokci: zielonkawy, niebieski i fiolet. Przypominają może odrobinę efekt syrenki, ale nie są aż tak drobinkowe. Lekkie drobinki może i widać, ale jednak bardziej przypominają gładką, prawie lustrzaną taflę.

Aplikuje się je w ten sam sposób co inne kameleony czy lustrzane proszki - zawsze na top coat bez warstwy dyspersyjnej. W moim przypadku to No Wipe od Semilac. Najwygodniej jest wcierać je aplikatorem do cieni. Na końcu trzeba pamiętać o usunięciu nadmiaru pyłku (najlepiej sprawdza się miękki pędzel do odpylania) i oczywiście położyć top coat.



Pyłki genialnie sprawdzają się również do makijażu oczu <3! Ogólnie bardzo mi się podobają, można wykorzystywać je na różne sposoby i są proste w użyciu. Nie polecam kupować ich jako tańszego zamiennika tych wszystkich typowych kameleonów, bo to po prostu co innego.

Pewnie pojawią się pytania czy można aplikować je na zwykły lakier - nie sprawdzałam. Obstawiam, że można, ale efekt będzie raczej średni, a już na pewno nie lustrzany.


Moim zdaniem fajne - na paznokciach wyglądają super! Kosztują ok 2$ (jutro Black Friday, więc można je upolować za niewiele ponad dolara), także nie kosztują majątku. Dodatkowo zawsze polecam Wam kod zniżkowy na 10% rabatu: KP9J61. 

wtorek, 22 listopada 2016

InspiredBy U.R.O.K edycja VI

Jeszcze jeden beauty box, który dotarł do mnie w tym miesiącu to U.R.O.K z InspiredBy, który już pewnie kojarzycie. U.R.O.K pojawia się co miesiąc, kosztuje też troszkę mniej od innych pudełek (39zł), ale jest też nieco mniejszym zestawem kosmetyków. Z tego co obserwuję zawartość bywa naprawdę zróżnicowana, w moim odczuciu bardziej niż w przypadku innych boxów, dlatego dobrą opcją może być zamawianie już po ujawnieniu zawartości. Edycję VI właśnie wciąż można zamówić (inspiredby.pl), więc jeśli przypadnie Wam do gustu to jest taka sposobność.


Moim zdaniem box U.R.O.K może być fajną opcją jeśli chcecie wydać mniej, a zawartość trafia w wasz gust. Podobają mi się te pudełka, ale z InspiredBy chyba najbardziej lubię zestawy Naturalnie Piękna, które są naprawdę fajne tyle, że już droższe.

MIYA COSMETICS Krem do twarzy | Do pudełka trafił jeden z kremów Miya (jeden z czterech wariantów). Te kremy są naprawdę fajne, lekkie ale fajnie nawilżające i super pachną. Niedługo opiszę je szerzej, bo ta nowa marka jest godna uwagi! W moim pudełku znalazła się wersja różana.

NAIL TEK Odżywka do paznokci | Mamy też miniaturę odżywki Intensive Therapy od Nail Tek. Kiedyś byłam fanką odżywek Nail Teka, potem jakoś o nim zapomniałam, a moje paznokcie nie wymagały już specjalnych środków. Ciekawa jestem czy teraz będę nadal równie zadowolona z tej odżywki.

SYOSS Suchy szampon | Syoss nie do końca mi się spodobał - średnio lubię tę markę, a suchych szamponów ostatnio naprawdę rzadko używam, także ten produkt wymieniłabym z chęcią na coś innego. Kiedyś uwielbiałam suche szampony, teraz jakoś wydają mi się zbędne i wcale nie aż tak skuteczne.

MARK Coffee Coconut Scrub | Miniatura kawowego peelingu o boskim zapachu kawy i kokosa <3! Peeling był fajny, bardzo przyjemny w użyciu i super skuteczny. Na piątkę.

CORALOVE Choker + kolczyki | Ciekawym dodatkiem była biżuteria od Coralove, choć wiadomo, że można nie utrafić w czyjś gust i styl. O ile kolczyki, które dostałam kompletnie mi się nie podobają, to choker jest świetny i praktycznie się z nim nie rozstaję. Także wyszło pół na pół ;).



Co sądzicie o tym zestawie? Ja myślę, że jest okej w tej cenie, chociaż jeśli ktoś podobnie jak ja nie przepada za suchymi szamponami i jeszcze nie trafiłby np. z biżuterią mógłby być rozczarowany. Na pewno fajnym pomysłem było umieszczenie wśród kosmetyków kremu Miya, bo to nowy i naprawdę dobry produkt (i ładnie pachnie!) - to właśnie on jest moim zdaniem perełką z tego pudełka.


niedziela, 20 listopada 2016

ORLY Hillside Hideout | Paznokcie w kolorze MARSALA

Lakier, który ostatnio nosiłam na paznokciach to moim zdaniem idealna marsala - odcień w sam raz na jesień i zimę. Jest to jeden z lakierów Orly z kolekcji Mullholand, piękny Hillside Hideout. Odcień na pewno nietypowy, nieokreślony, a więc i trudny do opisania!


"Marsala" najbardziej to niego pasuje. Ma w sobie najwięcej z przygaszonego różu, ale jest ciepły, a w świetle sztucznym wręcz ceglasty. W buteleczce widzę w nim nawet coś z brązu. Jeśli lubicie takie nieoczywiste kolory, przybrudzone i nieokreślone, to może Wam się podobać. Hillside Hideout ma też delikatny, złotawy shimmer.

Lubię lakiery Orly za wygodne nakrętki, bezproblemową aplikację i ładny efekt na paznokciach. Hillside Hideout nie odbiegał od normy - nie smużył, szybko wysychał i generalnie nie stwarzał mi problemów. Do pełnego krycia wystarczyły tradycyjnie dwie warstwy. Trwałości nie oceniam, bo na mojej płytce zwykłe laksy trzymają się zawsze z cztery dni bez odprysków.



sobota, 19 listopada 2016

beGLOSSY Girl's Night Out with Zmalowana 💋

Już jest! Wyczekiwana edycja beGlossy we współpracy ze Zmalowaną właśnie wczoraj dotarła do zamawiających. Jako, że Marta Parciak (Zmalowana) specjalizuje się w makijażu, tym razem wszyscy spodziewali się przeważającej części kosmetyków kolorowych. Zresztą pudełeczko tak też było zapowiadane, przez co byłam go jeszcze bardziej ciekawa niż zazwyczaj!


Zajrzymy zatem do środka: dwa produkty pełnowymiarowe, trzy miniatury i jeden prezent w postaci próbki. Dwa z kosmetyków to kolorówka, pozostałe są pielęgnacyjne.

MANNA KADAR COSMETICS Bronzer & Highlighter Duo | Szczerze mówiąc z początku myślałam, że ten kosmetyk to cień do oczu! Zmylił mnie chyba rozmiar produktu - opakowanie jest niewielkie (choć pełnowymiarowe) i wymiarami bardziej przywodzi na myśli właśnie cienie. Zaskakująca jest pigmentacja, jak na rozświetlacz i brązer formuła jest naprawdę wysoko napigmentowana. Ciekawa jestem jak sprawdzi się to na skórze. Obydwie części tego duetu są połyskujące, brązer ma ciepły, lekko miedziany odcień, a rozświetlacz ładny, waniliowy kolor. Cena tego produktu to około 80zł.

GOLDEN ROSE Sheer Shine Stylo Lipstick | Pomadka Golden Rose ucieszyła mnie od pierwszej chwili, bo już wcześniej chciałam ją wypróbować. Lubię pomadki GR, mam sporo odcieni z Velvet Matte, lubię też serię w kredkach, maty w płynie i uwielbiam ich konturówki! Z Sheer Shine nie miałam jeszcze styczności, tylko oglądałam je na szybko w sklepie. Trafił mi się odcień numer 24, krwista, żywa czerwień. Linia pomadek jest transparentna i nabłyszczająca, więc nawet tak intensywny kolor w takiej formule nie wygląda na ustach krzykliwie. Jest to produkt pełnowymiarowy, który kosztuje w cenie regularnej 14,90zł.

YVES ROCHER Łagodzący płyn micelarny i krem nawilżająco-łagodzący | Następnie mamy dwie miniatury od Yves Rocher. Jak wiecie markę bardzo lubię i często daję się skusić na zakupy w sklepie internetowym. Krem i micel, które znalazły się w beGlossy to linia Sensitive Vegetal, której jeszcze nie znam, więc chętnie ją sprawdzę.

BODY BOOM Peeling kawowy | Super, że w pudełku pojawił się peeling od Body Boom! Te peelingi są świetne i cudownie pachną. Nie wiem czy pamiętacie, ale miałam kiedyś wersję truskawkową i kokosową - byłam wprost zachwycona tymi apetycznymi zapachami :). Tym razem dostałam peeling o zapachu bananowym, na pewno będzie pachniał bosko. Szkoda tylko, że to miniatura.

CLINIQUE Smart Custom-Repair Eye Treatment | Saszetka z kremem pod oczy od Clinique została dodana jako prezent do zestawu.



I jeszcze zbliżenie na swatche: duo rozświetlacz & brązer i obok moja pomadka numer 24 od Golden Rose. Pomadkę już udało mi się sprawdzić na ustach. Nie wysusza, dobrze się nosi i bardzo fajnie wygląda lekko roztarta lub wklepana!


Podsumowując, moim zdaniem pudełko w tym miesiącu nie jest może najlepszą edycją w całej historii beGlosyy, ale nie jest też złe. Pomadka i duo z rozświetlaczem są wg mnie trafione i zapowiadają się fajnie, już zabieram się do testów! Gdyby jeszcze jeden z produktów np. peeling był pełnowymiarowy, nie miałabym mu nic do zarzucenia :). Niestety zauważyłam, że na Zmalowaną poszła niesłusznie fala hejtów, ale trzeba wiedzieć, że to nie ona jest twórczynią pudełka, a jedynie miała ograniczony wpływ na wybór produktów do zestawu. Jak dla mnie nie jest to najlepsze pudełko ever, ale nie wydaje mi się, żeby było też jakieś wyjątkowo złe. Co o tym sądzicie?

wtorek, 15 listopada 2016

KONGRES I TARGI LNE | + relacja ze spotkania blogerów i zakupy!

Hej! Nieco ponad tydzień temu (5 i 6 listopada) w Krakowie odbywał się 34 Kongres i Targi kosmetologiczne LNE - duże wydarzenie w branży beauty. Takie targi odbywają się dwa razy do roku w Krakowie, od jakiegoś czasu w Expo. Kongres przyciąga zawsze masę ludzi, co wcale mnie nie dziwi, bo to niezła okazja do pogłębienia wiedzy (wykłady i pokazy) oraz do zrobienia zakupów (część targowa to ponad 200 wystawców!) dla wszystkich osób pracujących w tej branży albo po prostu mocniej zainteresowanych tematyką urodową.

Tym razem podczas imprezy odbyło się też spotkanie dla blogerów Beauty Flash zorganizowane przed serwisuroda.pl, co było dodatkowym urozmaiceniem wydarzenia. W targach LNE wcześniej już zdarzało mi się uczestniczyć, więc tym bardziej byłam ciekawa jak wypadnie takie blogerskie spotkanie we współpracy z organizatorem targów.


W pierwszy dzień całej imprezy odbywało się właśnie spotkanie blogerów, więc to od niego zacznę. Spotkanie było podzielone na kilka części, głównie w formie mini wykładów. Wprowadzenie, co nieco o samych targach LNE, trochę o powstawaniu kosmetyków i o samym blogowaniu. W kwestii tematu prowadzenia bloga wykład poprowadziła Candymona. Była również część o manicurze hybrydowym połączona z pokazem (konkretnie używania lakierów magnetycznych) przygotowana przez NC Nails Company, która prawdę mówiąc była dla mnie akurat średnio ciekawa, ale postanowiłam sprawdzić markę i zakupić z niej na spróbowanie właśnie hybrydy (dobrze się zapowiadają!). Ja oczywiście najbardziej czekałam na część makijażową marki Ikor, poświęconą makijażowi mineralnemu. Fajnie, że nie był to suchy wykład, ale pokaz makijażu - utrzymanego w jesiennej kolorystyce. Spotkanie blogerów zakończyło się konkursem na stworzenie własnego kosmetyku wykonanego z typowo kulinarnych składników.



Mimo pewnych technicznych niedogodności, fajnie było wziąć udział i poznać blogerki, które do tej pory kojarzyłam jedynie z internetu (od lewej): Kapryska, Kasię, Asię i jeszcze jedną Asię z Nihil Novi, z którą wywłoczyłyśmy się porządnie po części targowej i zaliczyłyśmy kilka makijażowych wykładów :).



Z kolei w drugim dniu targów skupiłam się już na samych zakupach i wspomnianych wykładach. Mnie oczywiście interesowała część poświęcona makijażowi. Udało mi się zobaczyć "Moc kolorów - zastosowanie pigmentów w makijażu" prowadzony przez Leanne Simmons z Kryolan, która stworzyła bardzo kolorowy fantazyjny makijaż na bazie właśnie produktów z Kryolanu. Zaprezentowane triki może nie były super odkrywcze dla kogoś siedzącego mocno w temacie makijażu, ale można było na żywo zobaczyć dużą część kosmetyków Kryolanu jak sprawdzają się w praktyce. Potem obejrzałam jeszcze pokaz "Makijażowe triki - spektakularne efekty" w wykonaniu Kolety Gabrysiak. Bardzo fajny makijaż, sporo ciekawych porad i kilka nowych technik. Ostatnia prezentacja którą zobaczyłam to "Elementy fashion make-up w makijażu wieczorowym" autorstwa Izabeli Szelągowskiej - świetny, nowoczesny makijaż z błyszczącymi "mokrymi" powiekami od razu przypadł mi do gustu.

Na koniec pokażę Wam co udało mi się kupić na części targowej :). Oczywiście kusiło mnóstwo stoisk i mnóstwo kosmetyków, ale same wiecie jak to jest - już z kilku produktów potrafi uzbierać się niezła suma pieniedzy ;). Ja raczej nastawałam się na sekcję manicure, miałam w planach jakieś hybrydy i jak wspomniałam zdecydowałam się na trzy odcienie z NC Nails Company żeby sprawdzić jak wypadną w porównaniu choćby z Semilaciem (a są podobne cenowo). Na targach obowiązywała akurat promocja 2+1, więc warto było skorzystać. Skusiłam się na magnetyczną zieleń, rozbielony lilia-róż i nasycony kobalt. Kupiłam też nietypowy czerwony kawior do paznokci, fioletową "syrenkę" AR style, piękne cyrkonie Swarovski i ciekawy pyłek Frozen Dust z Eclair, mający dawać zmrożony matowo-błyszczący efekt. Od organizatorów w prezencie perfumowana oliwka do skórek Nails Company i szklany pilniczek.


Druga, kolorówkowa część zakupowa to biały podkład Makeup Revolution, który kupiłam do rozjaśniania za ciemnych podkładów, dwa pędzelki z pędzelkowego raju Maestro i ciekawy pigment Cinema opalizujący na róż. Od firmy Ikor każda z nas dostała cień mineralny Pure Colors, mi trafiła się piękna miedź!


Tym razem nie kupowałam nic z pielegnacji, choć miałam w planie moje ukochane maski algowe. Jednak ceny masek były dość wysokie, a moja ulubiona marka już nie pojawia się na targach, więc odpuściłam sobie ostatecznie. Żałuję jedynie, że nie skusiłam się na żaden pyłek "kameleon" do paznokci, bo wiele firm je miało, a ja koniecznie chciałam dokupić fioletowy ;).

niedziela, 13 listopada 2016

MOLLON MONOPHASE hybrydy jednofazowe (bez bazy i top coatu!)

Chociaż lakiery hybrydowe są ciągle super popularne i wiele osób już nie wyobraża sobie powrotu do klasycznych lakierów, to wszyscy chcieliby żeby proces nakładania hybrydy był jeszcze krótszy, a usuwanie jej z paznokci tak łatwe jak potarcie wacikiem ze zmywaczem zwyczajnego lakieru. Producenci starają się oczywiście sprostać tym wymaganiom, wypuszczając hybrydy jednofazowe, czyli takie, które nie wymagają już użycia bazy i top coatu nawierzchniowego.

Perspektywa szybszego manicure jest kusząca, ale miałam już kiedyś styczność z hybrydami jednofazowymi, które strasznie mnie rozczarowały. Były to wtedy hybrydy La Femme - strasznie słabo kryjące, szybko odpryskiwały i nie chciały się rozpuszczać w acetonie. Z tych powodów od monofazy Mollona nie oczekiwałam zbyt wiele, chociaż klasyczną serię hybryd Mollon Pro bardzo lubię. Sprawdziłam je i nie zawiodłam się, choć nie jest to też produkt idealny. Jeśli jesteście ciekawe jak wypadają takie hybrydy jednofazowe to w dalszej części wpisu możecie przeczytać co i nich sądzę (w pytaniach i odpowiedziach) oraz jak wypadły w porównaniu do tradycyjnych hybryd.


Co to są hybrydy jednofazowe? | Są to lakiery hybrydowe nie wymagające użycia bazy ani top coatu. Podobnie jak tradycyjne hybrydy wymagają oczywiście utwardzania w lampie UV lub LED. 

Jak się je stosuje, jakie mają właściwości, ile kosztują? | Sposób aplikacji takiej hybrydy jest podobny jak w przypadku zwykłego lakieru hybrydowego. W identyczny sposób przygotowujemy płytkę paznokci (najpierw polerując ją bloczkiem i odtłuszczając cleanerem), tyle że pomijamy już bazę i top. Utwardzamy w lampie, ale na koniec nie musimy już przemywać lakieru. Hybrydy Mollona mają dobrą formułę i bezproblemowo rozkładają się na płytce, nie obkurczają się ani nie rozlewają. Zauważyłam jednak, że lepiej utwardzać je nieco dłużej, bo przy standardowym czasie utwardzania niektóre paznokcie nie utwardziły się idealnie (na wszelki wypadek wydłużałam czas do minuty w lampie led). W przypadku koloru, który wypróbowałam (Gisele) koniecznie były trzy warstwy do pełnego krycia. Na minus zapach, nieprzyjemny i intensywny. Cena to około 44zł za 10ml.

Jak długo utrzymują się na paznokciach? | W przypadku lakierów Monophase producent obiecuje nam 10 dni perfekcyjnego manicure czyli trochę krócej niż w wypadku zwykłej hybrydy. I faktycznie - już po 3-4 dniach powierzchnia lakieru nie była tak idealna jak to bywa przy hybrydach tradycyjnych, straciła nieco na połysku i pojawiły się mikro pęknięcia. U mnie wytrzymała około tygodnia. Po tym czasie wytarły się końcówki paznokci, powierzchnia była już nieładnie matowa i lakier nieco odchodził przy skórkach.

Czy łatwo się ściągają? | Życzyłabym sobie żeby każde hybrydy tak świetnie się odmaczały jak te! Wystarczyło ok 5 minut w acetonie (bez piłowania powierzchni pilnikiem) żeby hybryda praktycznie w całości odeszła. Wystarczyło delikatnie zeskrobać patyczkiem, wszystko odchodziło gładko i bezproblemowo.


Dla kogo będą najlepsze? | Myślę, że te hybrydy mogą być dobre dla kogoś kto chce zrobić sobie manicure hybrydowy szybko (pod warunkiem, że traficie na dobrze kryjący kolor), ale też nie oczekuje super trwałości. Moim zdaniem to taka "hybryda awaryjna". Będą też ok jeśli macie kłopoty ze ściąganiem hybryd, przy tej na bank nie uszkodzicie sobie płytki paznokci.

Jakie plusy mają hybrydy jednofazowe? | Plusem jest szybkie, nieinwazyjne, bezproblemowe ściąganie lakieru, ładne kolory w ofercie, piękny połysk po zrobieniu manicure. Pewna oszczędność związana z niekupowaniem już bazy i top coatu. Brak konieczności przemywania na koniec.

Jakie minusy mają hybrydy jednofazowe? | Intensywny zapach i gorsza trwałość. Szybsza aplikacja też w praktyce nie okazała się wcale taka super szybka, bo biorąc pod uwagę że mój odcień wymagał trzech warstw i każdą utwardzałam dodatkowo dłużej, to wcale nie zaoszczędziłam więcej czasu niż gdybym używała tradycyjnych hybryd.

Jak wypadają w porównaniu do klasycznych lakierów hybrydowych? | Chociaż Monophase od Mollona wypadły całkiem dobrze (o niego lepiej od mojej pierwszej monofazy!) to nie przekonały mnie do takiej wersji produktu. Wolę jednak zwykłe lakiery hybrydowe, które może i nakłada się nieco dłużej, ale też dłużej się trzymają. Po te hybrydy jednak też będę sięgać od czasu do czasu. 





piątek, 11 listopada 2016

KROK PO KROKU: STROBING nowościami od LIRENE

Dziś znów będę poruszać temat, ostatnio bardzo modnego strobingu czyli ogólnie rzecz ujmując techniki polegającej na modelowaniu twarzy jedynie poprzez rozświetlanie. W strobingu nie używamy typowych brązerów, nie konturujemy twarzy i unikamy mocno matowego efektu. W tej metodzie najważniejsza jest świeża, rozświetlona cera, mocno wymodelowana rozświetlaczem,  najlepiej takim dającym ładną taflę błysku. Nie chodzi nam też o jednolicie matową cerę punktowo potraktowaną perłowym rozjaśniaczem - cała cera powinna wyglądać bardzo naturalnie i świetliście.

O strobingu dokładniej pisałam w tej notce, więc jeśli chcecie bardziej zagłębić się w ten temat to zerknijcie na podanego linka. Dziś strobing w wersji krok po kroku, z wykorzystaniem nowości Lirene, które przy okazji krótko zrecenzuję. Żeby jednak makeup nie opierał się na samym makijażu cery, pobawiłam się jeszcze z makijażem oka tworząc graficzny look.


KROK 1 | Zaczynam od przygotowania cery. W tym celu można sięgnąć po rozświetlającą bazę, która wzmocni efekt świetlistej, naturalnej cery, ale w przypadku cery mieszanej (takiej jak moja) lepiej będzie wybrać np. bazę zmniejszającą widoczność porów. Taka baza No Pores to właśnie pierwsza nowość od Lirene - lekko matująca baza, wygładzająca i oczywiście nieco ukrywająca rozszerzone pory, których nie chcemy ;). Baza jest super lekka, więc pewnie będę po nią sięgać nawet na co dzień (nie jest to typowa silikonowa baza), ma też przyjemny zapach, więc zapowiada się fajnie.

Następnie pora na wyrównanie kolorytu cery. Jako, że w strobingu po brązer nie będziemy już sięgać, używam dwóch odcieni podkładu, aby tylko lekko ją wymodelować, ale bardziej jasnym odcieniem nałożonym na środku twarzy, niż tym ciemniejszym (który nałożyłam po prostu na owal twarzy). Dla bardziej naturalnego efektu nakładałam podkład zwilżoną gąbeczką. Tutaj wkroczyła druga nowość - podkład Perfect Tone. Szczerze mówiąc nie spodziewałam się wielkich zachwytów, bo w kategorii podkładów mam swoich stałych ulubieńców i ciężko mnie pozytywnie zaskoczyć, jednak Perfect Tone zapowiada się naprawdę fajnie! Nie wygląda ciężko, pudrowo (więc do strobingu będzie dobry) i faktycznie dość dobrze wtapia się w naturalny odcień cery. Ponadto ma niezłe krycie i długo się trzyma, nawet na mojej trudnej pod tym kątem skórze. Będę go oczywiście jeszcze testować, ale póki co jestem zachęcona. W tym makijażu użyłam dwóch odcieni: Ivory i Natural.


KROK 2 | Aby zakryć cienie pod oczami i jeszcze mocniej rozświetlić niektóre partie twarzy użyłam nieco jaśniejszego korektora. Nałożyłam go głównie pod oczami, tworząc "trójkąt" w kierunku skroni, ale także odrobinę na nos, czoło i łuk kupidyna. Następnie wklepałam korektor gąbeczką.

Używałam tu korektora Be Perfect, zakończonego okrągłą gąbeczką. Korektor opisany jest jako "kryjący korektor punktowy", ale poziom krycia nie jest bardzo wysoki, więc sprawdzi się raczej przy umiarkowanych problemach. Jest lekki, zastygający, nie wygląda ciężko na skórze. Akurat całkiem całkiem do stosowania pod oczy.


KROK 3 | Strobing to świeża cera z efektem "glow", więc po nałożeniu podkładu i korektora teoretycznie powinniśmy przejść już do rozświetlacza, jednak w przypadku mieszanej i tłustej cery nasz makijaż mógłby być niezbyt trwały, a cera szybko zaczęłaby się nieatrakcyjnie błyszczeć (a w końcu nie o taki błysk nam chodzi!). Z moją mieszaną cerą przypudrowanie całej twarzy to mus, ale nie oznacza to wcale efektu matowej maski. Przede wszystkim ważny będzie tu odpowiedni puder. Efekt pudrowości zawsze ściągam też mgiełką do twarzy lub wodą termalną - makijaż jest trwały a jednocześnie wygląda naturalnie.

Kolejną nowością, którą wypróbowałam był właśnie puder Lirene - mineralny puder sypki. Jeśli zależy Wam na trwałym efekcie, a wasza cera lubi się błyszczeć to zawsze warto puder wklepywać (puszkiem lub pędzlem typu flat top) niż omiatać całą twarz puchatym pędzlem do pudru.


KROK 4 | Został nam najprzyjemniejszy etap czyli rozświetlanie! Sięgamy po rozświetlacz w naturalnym odcieniu (tutaj raczej nie sprawdzą się np. te mocniej złote) o efekcie jednolitej tafli. Produkt nakładamy na: kości policzkowe (przeciągając nawet w kierunku skroni), łuk brwiowy oraz wewnętrzne kąciki oczu, grzbiet nosa (jeśli nie macie małego noska to lepiej odpuścić nakładanie kosmetyku na końcówkę nosa), a także łuk kupidyna i brodę. Można lekko musnąć czoło, jeśli macie ładną, gładką skórę.

Do rozświetlania używałam mozaiki Shiny Touch Mineral Shimmer, którą znam nie od dziś. Moim zdaniem to fajny rozświetlacz o umiarkowanym ładnym błysku (nie można z nim przesadzić). Na skórze wygląda naturalnie, subtelnie ale widocznie. Ma fajnie wyważony odcień, który pasuje chyba do każdej karnacji. To jeden z moich ulubionych kosmetyków z kolorówki Lirene :).

W technice strobingu warto też zastosować róż do policzków. Jeśli wyciągniemy go nieco wyżej niż zwykle to znów lekko modelujemy twarz, a cera będzie wyglądała jeszcze bardziej świeżo i promiennie. Tutaj do akcji wkroczyła druga mozaika w kompakcie Shiny Touch Mineral Bronzer & Blush, z której użyłam oczywiście tylko części z różem. To również jeden z tych bezpiecznych róży, nieco twardszy i nie pylący, więc nie narobicie sobie nim plam ani efektu 'matrioszki'.


Na tym etapie nasz makijaż samej cery jest już gotowy (jeszcze raz polecam wodę termalną na koniec dla super naturalnego efektu!). Ja jednak chciałam się pobawić z makijażem oka. Jak wspomniałam naszło mnie na graficzną kreskę wyprowadzoną ponad załamanie powieki. Zaczęłam od pomalowania oczu ... tym samym rozświetlaczem Shiny Touch. Rozświetlacza też możecie zawsze używać do makijażu oczu, a jeśli zwilżymy pędzelek wodą to uzyskamy mocniejszy, bardziej kryjący i błyszczący efekt.


Makijaż wykończyłam już tylko kreską, odrobiną cienia i tuszem do rzęs. Nie jest to oczywiście makijaż dzienny, ale w wersji bez wyciągania dodatkowo kreski, pozostałby uniwersalnym makijażem na co dzień.


Ze wszystkich nowości na chwilę obecną najbardziej do gustu przypadł mi podkład Perfect Tone. Zapowiada się naprawdę fajnie, ma niezłe krycie, nawilża cerę i po prostu ładnie na niej wygląda. pozytywnie zaskoczył mnie także trwałością! Rozświetająca mozaika jest już ze mną od dawna, dobrze się znamy i bardzo lubimy ;).



Mam nadzieję, że makijaż i moja instrukcja krok po kroku przypadły Wam do gustu :). Wiem, że wiele osób wciąż jest nieprzekonanych do strobingu i traktuje go tylko jako chwytliwą nazwę i totalny wymysł. Moim zdaniem jednak różnica pomiędzy mocno matową cerą z fragmentami skóry pokrytej perłowym rozświetlaczem a efektem naturalnie rozświetlonej świeżej cery jest całkiem duża :).

czwartek, 10 listopada 2016

ShinyBox THINK PINK | październik 2016

Pod koniec października przyszedł do mnie ShinyBox Think Pink, cały na różowo ponieważ październik jest miesiącem walki z rakiem piersi, a Shiny przyłącza się do akcji. Nawet kosmetyki, które znalazły się w środku są w dużej części różowe (i pachnące!), dzięki czemu rozpakowywanie było prawdziwą przyjemnością :). Tym razem udało mi się już wypróbować sporą część z zawartości, bo wiele produktów bardzo mnie ciekawiło. Część z boxów była tzw. "szczęśliwymi pudełkami" - jeśli miałyście farta to mogłyście znaleźć dodatkowy produkt w postaci mgiełki do ciała lub lakieru do paznokci.


BELL Glam&Sexy Lipstick | Na pomadkę Bell popatrzyłam trochę z sentymentem - podobna pomadka tej marki była jedną z moich pierwszych szminek, kiedy dopiero zaczynałam z makijażem i bardzo miło ją wspominam. Glam&Sexy to taka błyszczykowa pomadka, transparentna z masą drobinek. Bardzo podoba mi się ten iskrzący efekt, choć jeśli jesteście fankami matów to pewnie będzie nietrafiona. Mi się podoba, będę używać!

VIS PLANTIS Olejek różany | Znam ten olejek! To mieszanka różnych olejów o pięknym różanym zapachu. Bardzo go lubię (zużyłam kiedyś całe opakowanie), zarówno na noc jak i do demakijażu. Fajny, pełnowymiarowy produkt z pompką :).

FA Magic Oil Pink Jasmin | W pudełku znalazł się też żel pod prysznic Fa - moim zdaniem bardzo uniwersalny produkt, dla każdego. Wersję Pink Jasmin już zdążyłam wypróbować. Zapach przypadł mi do gustu, taki powiedziałabym typowy dla marki.

EVREE Odżywczy krem do rąk | Kosmetyki Evree zawsze chętnie widzę w boxach, bo po prostu trzymają poziom! Krem do rąk również, porządnie nawilża. Mam ochotę wypróbować olejek Magic Rose od Evree, podobno fajny.

BELL Waterproof Stick Eyeshadow | Strzałem w dziesiątkę okazał się cień w sztyfcie, również od Bell. Właściwie to chciałam go kupić i to nawet ten odcień, na który trafiłam w pudełku! Cień udało mi się już wstępnie sprawdzić na oczach: pięknie wygląda, ma fajną formułę i trzyma się jak Color Tattoo. Mój odcień to nietypowy brąz, a ja uwielbiam takie nieokreślone odcienie. Dziwi mnie tylko, że w boxie znalazł się kosmetyk w wersji testerowej, bo w karcie produktów widnieje jako regularny produkt pełnowymiarowy.


VIS PLANTIS Maseczka | Maseczki zawsze z chęcią testuję, więc i tę na pewno sprawdzę w wolnym czasie. Nawet nie wiedziałam, że Vis Plantis ma maseczki w ofercie.

IDEEPHARM Radical Med szampon | Miniatura szamponu przeciw wypadaniu włosów. Po takim małym szamponiku ciężko będzie cokolwiek powiedzieć, ale lubię takie pojemności pod kątem wyjazdów czy wypadu na basen.

BLANX White Shock | Mini pasta wybielająca od Blanx. Miałam kiedyś inny wariant pasty tej marki i jakoś nie zrobiła na mnie wrażenia (a wręcz mnie zraziła do marki), ale czasem nie warto oceniać po jednym produkcie. Jako, że lubię testować produkty do wybielania zębów za pastę już się zabrałam. Jest całkowicie niebieska!

IDUNN NATURALS Musujący puder kąpielowy | Uwielbiam dodatki do kąpieli, ale akurat tym razem troszkę żałuję, że nie trafiłam na produkt w drugim wariancie pudełka - świetne mydełko glicerynowe "kocie oczy". Puder jednak też jest fajny, mocno musuje i ładnie pachnie (mam wersję 'zielona herbata').


W "szczęśliwym pudełku" można było trafić na mgiełkę do ciała lub lakier Rimmel, o czym wspominałam na początku wpisu. Ja trafiłam na mleczną mgiełkę Abysinnian Oil, która akurat mi się zdublowała.

W każdym z pudełek pojawiła się dodatkowo świeca Aurelia (Bispol) w prezencie - fajny pomysł na dodatek w okresie jesienno-zimowym. Moja wersja to Lychee, nie pachnie zbyt mocno (fanki Yankee Candle pewnie będą rozczarowane), ale jest przyjemnym umilaczem wieczorów ;).





wtorek, 8 listopada 2016

OLEJ Z WIESIOŁKA w pielęgnacji cery (od wewnątrz i od zewnątrz!)

Jako fanka olejów bardzo lubię wypróbowywać nowe dla mnie olejki, w końcu już od kilku dobrych lat to właśnie oleje zdominowały moją pielęgnację skóry na noc. Zazwyczaj sprawdzają się u mnie lepiej od niejednego kremu do twarzy choć oczywiście zdarzają się też wyjątki w postaci naprawdę świetnych kremów. W ostatnim czasie do pielęgnacji dodałam olej z wiesiołka, z którym wcześniej nie miałam do czynienia. Stosowałam go przede wszystkim wewnętrznie jako suplement, ale nie byłabym sobą gdybym oczywiście nie wypróbowała oleju także bezpośrednio na skórę :)!

Myślę, że olej z wiesiołka to jeden z tych olejów, którymi warto się zainteresować. Jest super zdrowy i polecany tak naprawdę do wszystkich rodzajów skóry (zarówno suchej, wrażliwej jak i tej z niedoskonałościami). Oczywiście zawsze warto brać ten tłoczony na zimno, bo jest nieporównywalnie bardziej wartościowy. Olej z wiesiołka można dostać w butelkach, ale bez problemu kupicie go też w postaci kapsułek (i tą opcję polecam Wam bardziej jeśli nie przepadacie za piciem oleju, bądź nie macie pomysłu do czego można go dodawać).


ZASTOSOWANIE WEWNĘTRZNE | Olej z wiesiołka zawiera sporo nienasyconych kwasów tłuszczowych, wpływa korzystnie na poziom cholesterolu we krwi. Oczywiście działa bardzo pozytywnie na skórę - poprawia jej poziom elastyczności. Ponadto wzmacnia odporność, chroni układ krążenia i podobno nawet zawiera substancję łagodzącą ból, ogólnie robi same fajne rzeczy o czym powiedział mi internet. A jak to wyglądało u mnie w praktyce? Zażywałam 2-4 kapsułki oleju dzienne przez dłuższy czas, czasem oczywiście zdarzało mi się zapomnieć. Mam wrażenie, że olej nawilżył nieco skórę "od środka". W ostatnim czasie w ogóle się nie przesusza, nawet po myciu, a aktualna pogoda w końcu nie sprzyja. Czy to jednak tylko zasługa olejku, to już ciężko stwierdzić, bo moja codzienna pielęgnacja cery i w miarę zdrowa dieta na pewno robią swoje. Oczywiście liczę jednak, że olej działa pozytywnie na cały organizm.

ZASTOSOWANIE ZEWNĘTRZNE | Ten sposób musiałam koniecznie sprawdzić. Pamiętacie kapsułki GAL? Kiedyś bardzo je lubiłam i przypomniałam sobie o nich przekłuwając żelatynową kapsułkę z moim olejem. Olejek z wiesiołka jest lekkim olejem, nie bardzo tłustym ani ciężkim. Świetnie nawilża skórę, sprawdza się idealnie na noc albo do mieszania z kremami. Polecany jest do różnych typów skóry, w tym do przesuszonej, ale też mieszanej ze skłonnością do wyprysków, ponieważ nie ma tendencji do zapychania. Ma delikatny, niedrażniący zapach, taki typowo roślinny, olejkowy. Bardzo mi przypadł do gustu, a podobno niektórzy chwalą sobie wiesiołka nawet bardziej niż olej lniany - także na pewno warto spróbować jeśli stosujecie oleje na skórę.



Moje kapsułki były marki OleoVitum, nie są drogie (ok 13zł za 72 kapsułki). Dodatkowo zawierają jeszcze witaminę A i E z przeznaczeniem właśnie pielęgnacji skóry. Kapsułki mieszczą olej tłoczony na zimno, na czym szczególnie mi zależało.

Oczywiście olej z wiesiołka można też stosować na paznokcie czy włosy. Na włosach nie sprawdzałam jeszcze, choć bardzo mnie ciekawią efekty, ale moje włosy generalnie lubią większość olejów, więc pewnie i wiesiołek przypadłby im do gustu. W pielęgnacji włosów z oczywistych względów na pewno lepiej sprawdzi się zwyczajna wersja oleju w butelce ;).