Od jakiegoś czasu testuję duet kremów od L'Oreal z serii Revitalift, którą pewnie już znacie. Są to kremy z linii Cica Cream z wąkrotką azjatycką, o działaniu nawilżającym, ale też przeciwstarzeniowym. Jak powszechnie wiadomo, lepiej zapobiegać niż leczyć, więc wychodzę z założenia, że przeciwstarzeniowa pielęgnacja na pewno mi się przyda, tym bardziej, że przez większość czasu nie używam akurat tego typu produktów do pielęgnacji. Z tego co posprawdzałam, seria niestety nie weszła do sprzedaży w Polsce (być może dopiero się pojawi?), ale można ją dostać oczywiście przez internet.
Cica Cream ma za zadanie ograniczać objawy starzenia się skóry, ujednolicać jej strukturę, ale też regenerować barierę ochronną skóry. Jak to było w praktyce? Nie wiem czy kremy faktycznie działają przeciwzmarszczkowo (choć widziałam, że zbierają bardzo pozytywne opinie), ale polubiłam je do mojej codziennej pielęgnacji mającej zapewnić mojej skórze porządne nawilżenie. I szczególnie to krem na noc, w słoiczku, okazał się bardzo trafiony. Używałam go bardzo chętnie i nie zamierzam po tej recenzji rzucić go w kąt - ładnie nawilża, bardzo fajnie też wygładza skórę i co ważne nie zapycha. To taki bardziej bogaty krem, który jednak nie jest tłusty czy zbyt ciężki. Ma też trochę nietypową formułę, gęstą ale trochę galaretkowatą - na skórze aksamitną, używanie go to czysta przyjemność.
Krem na dzień (w tubie) to po prostu poprawny krem, który szczerze powiedziawszy niczym mnie nie uwiódł. Jest okej, ale nie kupiłabym go ponownie. Na plus lekkie nawilżenie i nieobciążająca skóry konsystencja. Zdecydowanie jeśli chcecie wypróbować coś z tej serii to brałabym właśnie krem na noc.
Dawno już nie miałam pielęgnacji z L'Oreala, ale taki 'powrót do przeszłości' nie rozczarował mnie. Teraz kiedy zbliża się pomału Dzień Matki, tego typu zestaw może być pomysłem na prezent. Ja zdecydowanie jestem za kremem na noc, a krem na dzień to moim zdaniem "zwyklak". Jak wspomniałam serii nie da się kupić stacjonarnie, ale jest na iperfumy.pl (dokładnie tutaj). Spotkaliście się kiedyś z tą linią kremów?
sobota, 28 kwietnia 2018
niedziela, 22 kwietnia 2018
NOWOŚĆ: GOLDEN ROSE SOFT & MATTE CREAMY LIP COLOR
Po sukcesie matowych pomadek w płynie Liquid Matte, Golden Rose wprowadziło kolejną serię płynnych pomadek, które moim zdaniem mają szansę stać się takim samym hitem. Nowa linia to Soft&Matte Creamy Lip Color, która od Liquid Matte odróżnia się bardziej satynowym wykończeniem oraz mniej wysuszającą, komfortową formułą. Pomadki testowałam w ciągu ostatnich tygodni i powiem Wam, że bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły, faktycznie są o wiele przyjemniejsze w noszeniu, a konsystencja plus pigmentacja - bajka! Pokażę Wam na swatchach dziewięć odcieni, które testowałam, ale w gamie znajdziecie osiemnaście różnych kolorów.
Soft&Matte mnie przede wszystkim zachwyciły formułą - rozprowadzają się jak masełko i są 100% kryjące (jasne odcienie również). Na ustach są dużo lżejsze i bardziej nawilżające niż typowe zastygające maty, nosi się je o wiele przyjemniej i bardziej komfortowo. Chociaż uwielbiam matowe pomadki w płynie to nie zawsze mam na nie ochotę, szczególnie jeśli przede mną długi dzień i wiem, że przez cały ten czas usta będą jednak lekko ściągnięte. Przy tej linii ten problem znika, więc myślę że mogą być fajną alternatywą dla typowych matów.
Producent opisuje formułę jako niezasychającą i faktycznie, na ustach są delikatnie lepkie w przyjemny sposób, nie ma efektu "skorupy". Zauważyłam, że pomadki z tej linii naprawdę długo zastygają na ustach, przy klasycznych matach raz dwa i pomadka już sucha, a w przypadku Soft&Matte pomadka długo jest mokra, a dopiero z czasem robi się coraz bardziej satynowo-matowa. Już po całkowitym zastygnięciu nie jest też tak zupełnie matowa, a właśnie nieco satynowa.
Przygotowując zdjęcia pomadek na ustach nie czekałam aż pomadka zastygnie, bo tak jak wspomniałam w przypadku tej serii jest to dość długi proces, więc jeśli chciałabym aby zupełnie zastygły robienie zdjęć zajęłoby mi całe wieki ;). Muszę też dodać, że moja lampa, której używam do doświetlania, bardzo podkręca połysk, a więc nie sugerujcie się tym, że na moich zdjęciach pomadki wyglądają błyszcząco. W rzeczywistości są jak wspomniałam satynowo-matowe.
101 - nudziak o mocno chłodnym, zgaszonym odcieniu.
102 - nudziak o zdecydowanie ciepłym odcieniu
108 - przybrudzony koral
109 - truskawkowy różowo-koralowy
110 - chłodny, brudny róż
112 - ciemniejszy, przybrudzony róż
113 - ciemniejszy odcień, ma coś z brązu i czerwieni
114 - klasyczna czerwień
117 - ciemne bordo
Do moich ulubionych kolorów należy na pewno 110, który jest przepięknym chłodnym, przykurzonym różem w typie 03 z Liquid Matte. Uwielbiam również oczywiście 114, idealną czerwień.
Minusy? Pomadki mają krótszą trwałość niż Liquid Matte co dla niektórych będzie zapewne minusem. Dla mnie to nie jest duży problem, zazwyczaj na co dzień wolę też trochę słabszą trwałość na rzecz bardziej komfortowej formuły. Tutaj i tak nie jest źle pod tym względem, po około 4-5 godzinach pomadka lekko wyciera się u mnie od wewnętrznej strony ust, ale zawsze równomiernie, więc nie ma obawy, że będziemy straszyć. Ciut bardziej podoba mi się również zapach pomadek z Liquid Matte, ale Soft&Matte też pachną okej.
Do pełnej gamy kolorystycznej odsyłam Was pod tym linkiem - pomadki kosztują 19,90zł więc warto wypróbować! Dajcie znać czy już próbowaliście tej serii, ja jestem bardzo ciekawa czy pomadki będą zbierały równie pozytywne opinie co inne maty od Golden Rose :)/
Soft&Matte mnie przede wszystkim zachwyciły formułą - rozprowadzają się jak masełko i są 100% kryjące (jasne odcienie również). Na ustach są dużo lżejsze i bardziej nawilżające niż typowe zastygające maty, nosi się je o wiele przyjemniej i bardziej komfortowo. Chociaż uwielbiam matowe pomadki w płynie to nie zawsze mam na nie ochotę, szczególnie jeśli przede mną długi dzień i wiem, że przez cały ten czas usta będą jednak lekko ściągnięte. Przy tej linii ten problem znika, więc myślę że mogą być fajną alternatywą dla typowych matów.
Producent opisuje formułę jako niezasychającą i faktycznie, na ustach są delikatnie lepkie w przyjemny sposób, nie ma efektu "skorupy". Zauważyłam, że pomadki z tej linii naprawdę długo zastygają na ustach, przy klasycznych matach raz dwa i pomadka już sucha, a w przypadku Soft&Matte pomadka długo jest mokra, a dopiero z czasem robi się coraz bardziej satynowo-matowa. Już po całkowitym zastygnięciu nie jest też tak zupełnie matowa, a właśnie nieco satynowa.
Przygotowując zdjęcia pomadek na ustach nie czekałam aż pomadka zastygnie, bo tak jak wspomniałam w przypadku tej serii jest to dość długi proces, więc jeśli chciałabym aby zupełnie zastygły robienie zdjęć zajęłoby mi całe wieki ;). Muszę też dodać, że moja lampa, której używam do doświetlania, bardzo podkręca połysk, a więc nie sugerujcie się tym, że na moich zdjęciach pomadki wyglądają błyszcząco. W rzeczywistości są jak wspomniałam satynowo-matowe.
101 - nudziak o mocno chłodnym, zgaszonym odcieniu.
102 - nudziak o zdecydowanie ciepłym odcieniu
108 - przybrudzony koral
109 - truskawkowy różowo-koralowy
110 - chłodny, brudny róż
112 - ciemniejszy, przybrudzony róż
113 - ciemniejszy odcień, ma coś z brązu i czerwieni
114 - klasyczna czerwień
117 - ciemne bordo
Do moich ulubionych kolorów należy na pewno 110, który jest przepięknym chłodnym, przykurzonym różem w typie 03 z Liquid Matte. Uwielbiam również oczywiście 114, idealną czerwień.
Minusy? Pomadki mają krótszą trwałość niż Liquid Matte co dla niektórych będzie zapewne minusem. Dla mnie to nie jest duży problem, zazwyczaj na co dzień wolę też trochę słabszą trwałość na rzecz bardziej komfortowej formuły. Tutaj i tak nie jest źle pod tym względem, po około 4-5 godzinach pomadka lekko wyciera się u mnie od wewnętrznej strony ust, ale zawsze równomiernie, więc nie ma obawy, że będziemy straszyć. Ciut bardziej podoba mi się również zapach pomadek z Liquid Matte, ale Soft&Matte też pachną okej.
Do pełnej gamy kolorystycznej odsyłam Was pod tym linkiem - pomadki kosztują 19,90zł więc warto wypróbować! Dajcie znać czy już próbowaliście tej serii, ja jestem bardzo ciekawa czy pomadki będą zbierały równie pozytywne opinie co inne maty od Golden Rose :)/
piątek, 20 kwietnia 2018
HYBRYDOWE NOWOŚCI CLARESA
Ostatnio przyszło do mnie kilka nowych lakierów hybrydowych od marki Claresa. Jakiś czas temu hybrydy tej marki przeszły zmianę formuły, która zdecydowanie wyszła im na plus. Teraz konsystencja tych lakierów jest w sam raz, ani nie za gęsta, ani też zbyt rzadka, a dodatkowym plusem jest bardzo dobra pigmentacja. Jeden z kolorów nosiłam ostatnio na paznokciach - pastelowy żółtek Yellow Bananas, który zebrał wiele komplementów :).
Trzy odcienie, które do mnie ostatnio trafiły to:
GREY RABBIT | Średnia szarość, kremowa, bez drobinek. Fajnie się łączy z pastelami albo z srebrnymi pyłkami np. efektem lustra.
GREY CROCODILE | Połyskujący, lekko metaliczny grafit. Może mało wiosenny, ale na jesień/zimę w sam raz.
YELLOW BANANAS | Pastelowy żółty, który możecie zobaczyć poniżej jak prezentuje się na paznokciach. Niby to rozbielony, jasny odcień, ale powiem Wam że bardzo zwraca uwagę i na pewno świetnie będzie wyglądał latem na opalonej skórze.
Jeśli nie miałyście jeszcze styczności z lakierami Claresa to powiem Wam kilka słów o plusach i minusach tych hybryd. Cenowo wychodzą bardzo przystępnie (16,90zl - 5ml i 19,90zl - 7ml) i choć teraz pojemność tych lakierów jest nieco mniejsza, to właśnie będą się bardziej opłacać do kupna na własny, domowy użytek. Pigmentacja jest naprawdę bez zarzutu, Yellow Bananas ładnie kryje mimo, że to typowy pastel. Dobrze się rozprowadzają, nie "uciekają" z końcówek paznokci. Z trwałością ciężko mi się jednoznacznie wypowiedzieć, bo na moich paznokciach zachowują się bez zarzutu, ale znam osoby u których te lakiery nie trzymają się najlepiej, jak to zresztą często bywa... co u jednego sprawdza się dobrze, niekoniecznie już u drugiego ;). Dla mnie największym minusem tych hybryd jest fakt, że lubią się nie do końca utwardzać w lampie, dlatego trzeba przetrzymywać je pod lampą nieco dłużej i kłaść naprawdę cienkie warstwy.
Znacie te hybrydy?
Trzy odcienie, które do mnie ostatnio trafiły to:
GREY RABBIT | Średnia szarość, kremowa, bez drobinek. Fajnie się łączy z pastelami albo z srebrnymi pyłkami np. efektem lustra.
GREY CROCODILE | Połyskujący, lekko metaliczny grafit. Może mało wiosenny, ale na jesień/zimę w sam raz.
YELLOW BANANAS | Pastelowy żółty, który możecie zobaczyć poniżej jak prezentuje się na paznokciach. Niby to rozbielony, jasny odcień, ale powiem Wam że bardzo zwraca uwagę i na pewno świetnie będzie wyglądał latem na opalonej skórze.
Jeśli nie miałyście jeszcze styczności z lakierami Claresa to powiem Wam kilka słów o plusach i minusach tych hybryd. Cenowo wychodzą bardzo przystępnie (16,90zl - 5ml i 19,90zl - 7ml) i choć teraz pojemność tych lakierów jest nieco mniejsza, to właśnie będą się bardziej opłacać do kupna na własny, domowy użytek. Pigmentacja jest naprawdę bez zarzutu, Yellow Bananas ładnie kryje mimo, że to typowy pastel. Dobrze się rozprowadzają, nie "uciekają" z końcówek paznokci. Z trwałością ciężko mi się jednoznacznie wypowiedzieć, bo na moich paznokciach zachowują się bez zarzutu, ale znam osoby u których te lakiery nie trzymają się najlepiej, jak to zresztą często bywa... co u jednego sprawdza się dobrze, niekoniecznie już u drugiego ;). Dla mnie największym minusem tych hybryd jest fakt, że lubią się nie do końca utwardzać w lampie, dlatego trzeba przetrzymywać je pod lampą nieco dłużej i kłaść naprawdę cienkie warstwy.
Znacie te hybrydy?
piątek, 13 kwietnia 2018
TEST: KOBO PROFESSIONAL by Daniel Sobieśniewski
Kiedy emocje i fala zachwytów po wprowadzeniu dodatkowej "szafy" KOBO do sieci Drogerii Natura i tym samym nowej serii kolorówki stworzonej we współpracy z Danielem Sobieśniewskim już opadły, pora na recenzję na chłodno. Nie oznacza to wcale, że posypie się lawina minusów, bo już na wstępie muszę zaznaczyć, że byłam pewna od samego początku, że linia sygnowana nazwiskiem Daniela będzie sukcesem i nie pomyliłam się. Śledzę markę Kobo odkąd pojawiła się na rynku i z każdym rokiem wprowadzają do oferty coraz lepsze produkty, ale ta kolekcja okazała się zdecydowanie najlepszą z dotychczasowych i myślę, że to właśnie nowej serii najbardziej warto się przyjrzeć.
Dodatkowe szafy Kobo pojawiły się w większości (choć z tego co się orientuję nie wszystkich) Drogerii Natura. W nowej serii pojawiło się znacznie więcej produktów sugerujących profesjonalny użytek: palety cieni, brązerów, rozświetlaczy z wymiennymi wkładami, bazy korygujące koloryt cery czy te odpowiednie do różnych typów skóry. Zresztą w moim odczuciu Kobo to taka marka, która z jednej strony jest drogeryjna, przystępna cenowo i fajna na swój własny użytek, a z drugiej na tyle dobra, że spokojnie mogą używać jej profesjonaliści.
W serii pojawiło się aż osiem różnych palet z wymiennymi wkładami, ale moim zdaniem najpiękniejsza z nich to zdecydowanie My Favorite Colors z dziewięcioma cieniami w ciepłej tonacji. W palecie znalazły się trzy odcienie błyszczące i sześć matowych. Poniżej możecie zobaczyć swatche na ręce, które może nie wyglądają powalająco, ale celowo pokazuję je właśnie w takiej formie bez żadnego podrasowania, bo dobrze ukazują różnicę między matami a cieniami błyszczącymi. O ile te połyskujące są mięciutkie i kremowe, to maty należą do tych mocno suchych, a więc baza poprawiająca przyczepność cieni do skóry będzie konieczna! Na bazie pokazują cały swój urok i pigmentację, która jest naprawdę mocna tyle, że potrzebuje odrobiny "przyklejenia" do skóry :). Moim zdaniem to świetna paleta, kolory bardzo na czasie, szczególnie ciemna czerwień i błyszczący pomarańcz należą do moich ulubionych.
W nowej serii pojawiło się całe mnóstwo produktów do twarzy, podkładów, pudrów i baz. Ja wypróbowałam podkłady z serii Mattyfying Liquid Foundation oraz Camouflage Liquid Foundation. Obydwa uważam za udane, dobre podkłady o fajnym poziomie krycia (średniego w kierunku mocnego). Nie są to dla mnie może podkłady numer jeden, ale wierzcie mi - w tej kategorii naprawdę ciężko mi dogodzić. Są w porządku, warto spróbować i co istotne mają bardzo jasne odcienie w gamie! To chyba jedne z najjaśniejszych drogeryjnych podkładów jakie można dostać.
Sprawdziłam też podkład mineralny (w pudrze) Mineral Series Loose Foundation . Tutaj porównanie robiłam do mineralnej kolorówki z prawdziwego zdarzenia, więc nie nastawiałam się na cuda, ale powiem Wam że ten podkład zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Mam wrażenie, że jest znacznie mniej problemowy w aplikacji niż typowe minerały, siada na skórze jak aksamit, bardzo ładnie kryje i ma lekko rozświetlające wykończenie. Z trwałością się nie wypowiadam, bo u mnie wszystkie mineralne podkłady trzymają się bardzo słabo, więc nie umiem nawet tego obiektywnie porównać. Myślę, że na lato będzie w mojej ścisłej czołówce, bo mój odcień Gold jest teraz dla mnie trochę za ciemny. Poza podkładem w serii mamy również korektor mineralny, ma jasne odcienie i naprawdę mocne krycie jak na sypkie minerały!
Ponadto mamy jeszcze mineralny puder w kompakcie, tutaj też Wam dużo nie powiem, bo tego typu pudry traktuję jako "szybki poprawiacz" do torebki i rzadko kiedy nakładam je na całą twarz. W serii jest jeszcze jeden podkład - Cushion Foundation, matujący podkład o lekkiej, niewyczuwalnej na skórze formule. To podkład dla osób, które lubią bardzo lekki, delikatny makijaż i nie potrzebują mocnego krycia. Ten podkład to właściwie taka śmieszna gąbeczka nasączona podkładem, który nabieramy drugą gąbką. Opakowanie jest pomysłowe i higieniczne.
Z kolei średnio zadowolona jestem z Kamuflującego płynnego korektora. W tym przypadku liczyłam na wiele, ale trochę się rozczarowałam. Przede wszystkim korektor jak dla mnie za słabo zastyga przez co lubi włazić w załamania skóry. Jedyna rada na niego to szybkie przypudrowanie, ale czasem i to nie wystarczy. Na plus znów ładne i faktycznie jasne odcienie. O ile podkłady w płynie okazały się bardzo spoko, tak myślę że zamiast tego korektora już lepiej wziąć choćby płynny kamuflaż od Catrice.
W nowej serii pojawiły się oczywiście nowe produkty do ust: paleta pomadek i Matte Tint - matowa pomadka zastygająca. Z tą drugą nie do końca trafiłam z kolorem (Silk Ribbon, który wydaje się bardzo ładnym nudziakiem, ale przy mojej karnacji jest niestety trochę za jasny). Formuła jednak jest całkiem okej. Z kolei paleta pomadek z wymiennymi wkładami to bardzo fajny zestaw gęstych, kremowych i dobrze kryjących kolorów. Sama kolorystyka uważam, że jest strzałem w dziesiątkę - idealna na co dzień i do kufra. Odcienie takie dla każdego, naturalne, pięknie wyglądające na ustach, ale jest też coś mocniejszego - czerwień i borówka. Paleta na piątkę z minusem, a minus niestety za opakowanie, które brudzi mi się od wkładów. Folia ochronna była załączona, ale nie sposób było ją zawsze nosić w paletce.
Klasycznych pomadek również nie zabrakło i to nawet w dwóch seriach: True Matt Lipstick i Brilliant Lipstick. Obydwie pomadki o przyjemnej, kremowej formule z czego Brilliant, wiadomo, jest bardziej śliska i ma połyskujące wykończenie. U mnie są to dwa odcienie: Spicy Red z serii matowej i Innocent z błyszczącej. Poza tym cienie w kremie (ten najbardziej metaliczny na swatchu). Zastygające, kremowe o metalicznym wykończeniu, na moim zdjęciu to odcień Sensual Beige. Coś co moim zdaniem zasługuje na największą uwagę to cudowne pigmenty! Kobo zawsze robiło je perfekcyjnie :). To genialne opalizujące pyłki, które potrafią podkręcić każdy makijaż. Na zielono opalizuje Kiwi Secret, a tuż obok na różowo Venetian Rose (cudo do ślubnych makijaży). Pigmenty bardzo Wam polecam.
Oczywiście u mnie to tylko wybrane kosmetyki, bo cała seria jest ogromna i znajdziecie w niej jeszcze róże, paletki do konturowania czy wspomniane bazy. Jeśli jeszcze jakimś cudem nie zbadałyście dokładnie tej nowej szafy Kobo to musicie koniecznie nadrobić zaległości, bo naprawdę warto. Ja czaję się jeszcze na śliwkowy eyeliner w żelu i jedną z palet rozświetlaczy, ale coś nie mogę utrafić na dobre promo ;).
Dodatkowe szafy Kobo pojawiły się w większości (choć z tego co się orientuję nie wszystkich) Drogerii Natura. W nowej serii pojawiło się znacznie więcej produktów sugerujących profesjonalny użytek: palety cieni, brązerów, rozświetlaczy z wymiennymi wkładami, bazy korygujące koloryt cery czy te odpowiednie do różnych typów skóry. Zresztą w moim odczuciu Kobo to taka marka, która z jednej strony jest drogeryjna, przystępna cenowo i fajna na swój własny użytek, a z drugiej na tyle dobra, że spokojnie mogą używać jej profesjonaliści.
W serii pojawiło się aż osiem różnych palet z wymiennymi wkładami, ale moim zdaniem najpiękniejsza z nich to zdecydowanie My Favorite Colors z dziewięcioma cieniami w ciepłej tonacji. W palecie znalazły się trzy odcienie błyszczące i sześć matowych. Poniżej możecie zobaczyć swatche na ręce, które może nie wyglądają powalająco, ale celowo pokazuję je właśnie w takiej formie bez żadnego podrasowania, bo dobrze ukazują różnicę między matami a cieniami błyszczącymi. O ile te połyskujące są mięciutkie i kremowe, to maty należą do tych mocno suchych, a więc baza poprawiająca przyczepność cieni do skóry będzie konieczna! Na bazie pokazują cały swój urok i pigmentację, która jest naprawdę mocna tyle, że potrzebuje odrobiny "przyklejenia" do skóry :). Moim zdaniem to świetna paleta, kolory bardzo na czasie, szczególnie ciemna czerwień i błyszczący pomarańcz należą do moich ulubionych.
W nowej serii pojawiło się całe mnóstwo produktów do twarzy, podkładów, pudrów i baz. Ja wypróbowałam podkłady z serii Mattyfying Liquid Foundation oraz Camouflage Liquid Foundation. Obydwa uważam za udane, dobre podkłady o fajnym poziomie krycia (średniego w kierunku mocnego). Nie są to dla mnie może podkłady numer jeden, ale wierzcie mi - w tej kategorii naprawdę ciężko mi dogodzić. Są w porządku, warto spróbować i co istotne mają bardzo jasne odcienie w gamie! To chyba jedne z najjaśniejszych drogeryjnych podkładów jakie można dostać.
Sprawdziłam też podkład mineralny (w pudrze) Mineral Series Loose Foundation . Tutaj porównanie robiłam do mineralnej kolorówki z prawdziwego zdarzenia, więc nie nastawiałam się na cuda, ale powiem Wam że ten podkład zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Mam wrażenie, że jest znacznie mniej problemowy w aplikacji niż typowe minerały, siada na skórze jak aksamit, bardzo ładnie kryje i ma lekko rozświetlające wykończenie. Z trwałością się nie wypowiadam, bo u mnie wszystkie mineralne podkłady trzymają się bardzo słabo, więc nie umiem nawet tego obiektywnie porównać. Myślę, że na lato będzie w mojej ścisłej czołówce, bo mój odcień Gold jest teraz dla mnie trochę za ciemny. Poza podkładem w serii mamy również korektor mineralny, ma jasne odcienie i naprawdę mocne krycie jak na sypkie minerały!
Ponadto mamy jeszcze mineralny puder w kompakcie, tutaj też Wam dużo nie powiem, bo tego typu pudry traktuję jako "szybki poprawiacz" do torebki i rzadko kiedy nakładam je na całą twarz. W serii jest jeszcze jeden podkład - Cushion Foundation, matujący podkład o lekkiej, niewyczuwalnej na skórze formule. To podkład dla osób, które lubią bardzo lekki, delikatny makijaż i nie potrzebują mocnego krycia. Ten podkład to właściwie taka śmieszna gąbeczka nasączona podkładem, który nabieramy drugą gąbką. Opakowanie jest pomysłowe i higieniczne.
Z kolei średnio zadowolona jestem z Kamuflującego płynnego korektora. W tym przypadku liczyłam na wiele, ale trochę się rozczarowałam. Przede wszystkim korektor jak dla mnie za słabo zastyga przez co lubi włazić w załamania skóry. Jedyna rada na niego to szybkie przypudrowanie, ale czasem i to nie wystarczy. Na plus znów ładne i faktycznie jasne odcienie. O ile podkłady w płynie okazały się bardzo spoko, tak myślę że zamiast tego korektora już lepiej wziąć choćby płynny kamuflaż od Catrice.
W nowej serii pojawiły się oczywiście nowe produkty do ust: paleta pomadek i Matte Tint - matowa pomadka zastygająca. Z tą drugą nie do końca trafiłam z kolorem (Silk Ribbon, który wydaje się bardzo ładnym nudziakiem, ale przy mojej karnacji jest niestety trochę za jasny). Formuła jednak jest całkiem okej. Z kolei paleta pomadek z wymiennymi wkładami to bardzo fajny zestaw gęstych, kremowych i dobrze kryjących kolorów. Sama kolorystyka uważam, że jest strzałem w dziesiątkę - idealna na co dzień i do kufra. Odcienie takie dla każdego, naturalne, pięknie wyglądające na ustach, ale jest też coś mocniejszego - czerwień i borówka. Paleta na piątkę z minusem, a minus niestety za opakowanie, które brudzi mi się od wkładów. Folia ochronna była załączona, ale nie sposób było ją zawsze nosić w paletce.
Klasycznych pomadek również nie zabrakło i to nawet w dwóch seriach: True Matt Lipstick i Brilliant Lipstick. Obydwie pomadki o przyjemnej, kremowej formule z czego Brilliant, wiadomo, jest bardziej śliska i ma połyskujące wykończenie. U mnie są to dwa odcienie: Spicy Red z serii matowej i Innocent z błyszczącej. Poza tym cienie w kremie (ten najbardziej metaliczny na swatchu). Zastygające, kremowe o metalicznym wykończeniu, na moim zdjęciu to odcień Sensual Beige. Coś co moim zdaniem zasługuje na największą uwagę to cudowne pigmenty! Kobo zawsze robiło je perfekcyjnie :). To genialne opalizujące pyłki, które potrafią podkręcić każdy makijaż. Na zielono opalizuje Kiwi Secret, a tuż obok na różowo Venetian Rose (cudo do ślubnych makijaży). Pigmenty bardzo Wam polecam.
Oczywiście u mnie to tylko wybrane kosmetyki, bo cała seria jest ogromna i znajdziecie w niej jeszcze róże, paletki do konturowania czy wspomniane bazy. Jeśli jeszcze jakimś cudem nie zbadałyście dokładnie tej nowej szafy Kobo to musicie koniecznie nadrobić zaległości, bo naprawdę warto. Ja czaję się jeszcze na śliwkowy eyeliner w żelu i jedną z palet rozświetlaczy, ale coś nie mogę utrafić na dobre promo ;).
poniedziałek, 9 kwietnia 2018
SHINYBOX | It's a Girls World
It's a Girls World to marcowa edycja ShinyBoxa, oczywiście w bardzo kobiecym wydaniu. Zawartość pudełka pokazywałam Wam już na stories i jeśli mnie podglądacie to już wiecie, że część produktów przypadła mi do gustu, a część niekoniecznie. W tym wydaniu Shiny postawił na mix kolorówki i pielęgnacji co osobiście bardzo lubię, ale sądzę że ta edycja wypada jednak dosyć blado w porównaniu z innymi, poprzednimi boxami, które bywały często zdecydowanie lepsze. Zresztą same zobaczcie co ukryło się w środku :).
GO CRANBERRY Olejek do demakijażu | Ten olejek już kiedyś miałam, więc znamy się dobrze. Jest to generalnie fajny produkt jeśli się lubi olejki, ładnie pachnie i wiadomo - rozpuszcza makijaż idealnie (jak to olej). Nie jest to jednak suchy olejek ani taki zamieniający się w emulsję w kontakcie z wodą. To po prostu tłusty olejek, taki typowy, więc jak dla mnie jest dobry na skórę twarzy, ale wolę omijać oczy.
FEEL FREE Krem pod oczy Bio | Tej marki nie znam, więc plus dla Shiny za coś nowego. Opis kremu wydaje się całkiem zachęcający, ponoć fajny naturalny skład, więc na pewno warto będzie go wypróbować.
NOVEX Maska nawilżająca na włosy | Z maskami Novex też już się znam, inny wariant tej maseczki do włosów pojawił się już kiedyś w ShinyBoxie. Maskę już dawno zużyłam, była całkiem okej, choć bez fajerwerków. Na moje długie włosy starczyła na jakieś dwa-trzy razy ;).
KONTIGO Pęseta | To jest fajne! Urocza pęseta z serduszkiem Kontigo <3. A pęseta wiadomo, zawsze się przyda! Na plus!
BIELENDA Sztyft na odrosty | Ten kosmetyk mnie nie przekonał, być może jestem uprzedzona do wszelakich sztyftów na odrosty. Myślę, że jednak utrafienie z takim produktem w pudełku niespodziance jest dość trudne, dlatego zamieniłabym go na coś innego.
DELIA Podkład matujący | Z kolorówki mamy podkład z Delii. Z podkładem to mnie trochę, przyznam szczerze, zaskoczyli. Chyba po raz pierwszy widzę podkład w beauty boxie. Na pewno duże ryzyko z formułą i odcieniem. Tego mojego jeszcze nie testowałam.
EFEKTIMA Chusteczka brązująca | Dodatkiem jest chusteczka samoopalająca. Nazbierałam ich już kilka dzięki temu, że regularnie pojawiają się w beauty boxach ;).
Jak oceniacie ShinyBox? Moim zdaniem ta edycja wypadła średnio, zawartość wydaje mi się taka trochę przypadkowa. Dajcie znać co myślicie, czepiam się czy jak dla Was też mogłoby być lepiej? Najbardziej ucieszyła mnie chyba ta serduszkowa pęseta ;).
GO CRANBERRY Olejek do demakijażu | Ten olejek już kiedyś miałam, więc znamy się dobrze. Jest to generalnie fajny produkt jeśli się lubi olejki, ładnie pachnie i wiadomo - rozpuszcza makijaż idealnie (jak to olej). Nie jest to jednak suchy olejek ani taki zamieniający się w emulsję w kontakcie z wodą. To po prostu tłusty olejek, taki typowy, więc jak dla mnie jest dobry na skórę twarzy, ale wolę omijać oczy.
FEEL FREE Krem pod oczy Bio | Tej marki nie znam, więc plus dla Shiny za coś nowego. Opis kremu wydaje się całkiem zachęcający, ponoć fajny naturalny skład, więc na pewno warto będzie go wypróbować.
NOVEX Maska nawilżająca na włosy | Z maskami Novex też już się znam, inny wariant tej maseczki do włosów pojawił się już kiedyś w ShinyBoxie. Maskę już dawno zużyłam, była całkiem okej, choć bez fajerwerków. Na moje długie włosy starczyła na jakieś dwa-trzy razy ;).
KONTIGO Pęseta | To jest fajne! Urocza pęseta z serduszkiem Kontigo <3. A pęseta wiadomo, zawsze się przyda! Na plus!
BIELENDA Sztyft na odrosty | Ten kosmetyk mnie nie przekonał, być może jestem uprzedzona do wszelakich sztyftów na odrosty. Myślę, że jednak utrafienie z takim produktem w pudełku niespodziance jest dość trudne, dlatego zamieniłabym go na coś innego.
DELIA Podkład matujący | Z kolorówki mamy podkład z Delii. Z podkładem to mnie trochę, przyznam szczerze, zaskoczyli. Chyba po raz pierwszy widzę podkład w beauty boxie. Na pewno duże ryzyko z formułą i odcieniem. Tego mojego jeszcze nie testowałam.
EFEKTIMA Chusteczka brązująca | Dodatkiem jest chusteczka samoopalająca. Nazbierałam ich już kilka dzięki temu, że regularnie pojawiają się w beauty boxach ;).
Jak oceniacie ShinyBox? Moim zdaniem ta edycja wypadła średnio, zawartość wydaje mi się taka trochę przypadkowa. Dajcie znać co myślicie, czepiam się czy jak dla Was też mogłoby być lepiej? Najbardziej ucieszyła mnie chyba ta serduszkowa pęseta ;).
niedziela, 8 kwietnia 2018
ROSSMANN PROMOCJA -55% KOLORÓWKA | Co warto kupić?
Już tradycyjnie na wiosnę, Rossmann wkracza ze swoją promocją -55% na całą kolorówkę. Promocja rozpoczyna się jutro i potrwa 10 dni (9.04-18.04). W tym roku zasady mają być nieco inne, bo promocja będzie dostępna jedynie dla członków Klubu Rossmann (wystarczy pobrać apkę), co oznacza że obniżki -49% dla wszystkich podobno już nie będzie. Promka obejmuje oczywiście wszystkie produkty z kategorii "makijaż", ale aby z niej skorzystać należy kupić minimum 3 kosmetyki z różnych kategorii np. (pomadka, tusz, puder). O polecanych produktach z Rossmanna pisałam już wiele razy i nie zaskoczę Was raczej żadnymi nowościami. Są to sprawdzone kosmetyki, które przewijały się już wiele razy na blogu.
Szczerze mówiąc Rossmann w tym roku coś mocno namieszał z zasadami promocji ponieważ dla wybranych klubowiczów obniżka dostępna była już tydzień wcześniej, jednak nie wiem do końca na jakiej zasadzie byli oni wybierani. Nie do końca też widzi mi się przymus kupowania aż trzech różnych kosmetyków i wolałabym aby zasady promocji były jak najbardziej jasne i przejrzyste - moim zdaniem promocja powinna być dostępna dla wszystkich w tym samym czasie. Nie wiadomo też czy z promocji będzie można skorzystać tylko raz czy kilkukrotnie. Mimo tych niejasności wiadomo, promka spora, więc warto się zastanowić czy by nie skorzystać.
TWARZ (pudry, podkłady, róże) | Wśród produktów z kategorii "twarzowej" na pewno mogę polecić Wam fajny i popularny korektor od Maybelline - Age Rewind (lekki, ale kryjący i zastyga). Do moich absolutnych hitów od wielu lat zaliczyłabym też bez wahania wypiekany róż Bourjois w odcieniu Rose D'Or, przepiękny i uniwersalny odcień nadający świeży, dziewczęcy rumieniec! Bardzo lubię też brązer "czekoladkę" od Lovely w odcieniu Medium. Mimo, że mam wiele różnych brązerów to w przeciągu ostatnich miesięcy właśnie tej czekoladki używałam najczęściej, bo ma fajny, nie zbyt ciepły ani zbyt chłodny odcień. W promocji będzie kosztował przysłowiowe grosze. Jeśli szukacie rozświetlacza z efektem tafli to warto brać paletkę Strobing Makeup od Wibo. Co prawda dwa z nich są mocno złote/ciemne, ale wyglądają bardzo ładnie na oczach. Z rozświetlaczy całkiem fajny jest też Ombre Highlighter Lovely, który również w promce będzie kosztował jakieś szalone 5zł, a daje ładną taflę (i macie 2w1, od chłodnego do ciepłego odcienia). Zwolenniczkom płynnych rozświelaczy mogłabym polecić Master Strobing Liquid od Maybelline, mam wersję w chłodniejszym odcieniu.
Z innych produktów, które nie znalazły się na zdjęciach lubię też podkład Super Stay z Maybelline (kryjący i trwały), z podkładów na co dzień np. True Match L'Oreal albo Healthy Mix Bourjois. Ostatnio odkryłam też Fit Me! z MNY, całkiem fajny podkład. Pudry prasowane Creme Puff z Max Factora są fajne do torebki. Revlon Colorstay (trwały, matujący podkład) z kolei możliwe, że trochę taniej wyjdzie przez internet, więc zawsze warto wcześniej sprawdzać. Z rozświetlaczy fajny jest jeszcze Diamond Illuminator od Wibo.
Szczerze mówiąc Rossmann w tym roku coś mocno namieszał z zasadami promocji ponieważ dla wybranych klubowiczów obniżka dostępna była już tydzień wcześniej, jednak nie wiem do końca na jakiej zasadzie byli oni wybierani. Nie do końca też widzi mi się przymus kupowania aż trzech różnych kosmetyków i wolałabym aby zasady promocji były jak najbardziej jasne i przejrzyste - moim zdaniem promocja powinna być dostępna dla wszystkich w tym samym czasie. Nie wiadomo też czy z promocji będzie można skorzystać tylko raz czy kilkukrotnie. Mimo tych niejasności wiadomo, promka spora, więc warto się zastanowić czy by nie skorzystać.
TWARZ (pudry, podkłady, róże) | Wśród produktów z kategorii "twarzowej" na pewno mogę polecić Wam fajny i popularny korektor od Maybelline - Age Rewind (lekki, ale kryjący i zastyga). Do moich absolutnych hitów od wielu lat zaliczyłabym też bez wahania wypiekany róż Bourjois w odcieniu Rose D'Or, przepiękny i uniwersalny odcień nadający świeży, dziewczęcy rumieniec! Bardzo lubię też brązer "czekoladkę" od Lovely w odcieniu Medium. Mimo, że mam wiele różnych brązerów to w przeciągu ostatnich miesięcy właśnie tej czekoladki używałam najczęściej, bo ma fajny, nie zbyt ciepły ani zbyt chłodny odcień. W promocji będzie kosztował przysłowiowe grosze. Jeśli szukacie rozświetlacza z efektem tafli to warto brać paletkę Strobing Makeup od Wibo. Co prawda dwa z nich są mocno złote/ciemne, ale wyglądają bardzo ładnie na oczach. Z rozświetlaczy całkiem fajny jest też Ombre Highlighter Lovely, który również w promce będzie kosztował jakieś szalone 5zł, a daje ładną taflę (i macie 2w1, od chłodnego do ciepłego odcienia). Zwolenniczkom płynnych rozświelaczy mogłabym polecić Master Strobing Liquid od Maybelline, mam wersję w chłodniejszym odcieniu.
Z innych produktów, które nie znalazły się na zdjęciach lubię też podkład Super Stay z Maybelline (kryjący i trwały), z podkładów na co dzień np. True Match L'Oreal albo Healthy Mix Bourjois. Ostatnio odkryłam też Fit Me! z MNY, całkiem fajny podkład. Pudry prasowane Creme Puff z Max Factora są fajne do torebki. Revlon Colorstay (trwały, matujący podkład) z kolei możliwe, że trochę taniej wyjdzie przez internet, więc zawsze warto wcześniej sprawdzać. Z rozświetlaczy fajny jest jeszcze Diamond Illuminator od Wibo.
USTA (pomadki, błyszczyki) | Tym razem polecę Wam tylko jeden, moim zdaniem świetny produkt z tej kategorii - pomadkę, którą odkryłam przy okazji poprzednich zakupów w tej samej promocji. Mowa oczywiście o pomadce Rouge Velvet The Lipstick od Bourjois. Marka wprowadziła te pomadki po sukcesie płynnych Rouge Edition Velvet, ale moim zdaniem wersja w sztyfcie jest znacznie lepsza. Dodam od razu, że to jedyna pomadka o tak nietypowej formule jaką znam - bardzo aksamitna, miękka jak masło, śliska, a po chwili zastyga do matu i jest naprawdę trwała. Mój odcień to 02 Flaming'rose, bardzo przyjemny, dzienny kolor. Myślę, że warto się skusić, nie powinnyście być zawiedzione, tym bardziej że pomadka to średnia półka cenowa (niecałe 60zł), więc w promocji wychodzi znacznie taniej.
Z pomadek lubię też matową serię Color Sensational od Maybelline, super trwałe Lipfinity od Max Factor (szczególnie odcień Iced), czy Moisture Renew z Rimmel.
OCZY (cienie, tusze, kredki) | Najlepsze tusze z Rossmanna to moim zdaniem: L'Oreal One Million Lashes So Couture, L'Oreal Paradise Extatic, Max Factor Masterpiece Max i Maybelline Lash Sensational. Wszystkie są świetne, wszystkie z nich bardzo bardzo lubię i do każdego z nich będę wracać. Warto jedynie sprawdzić sobie ceny w drogeriach online, bo często można upolować je taniej w necie bez promocji! Poza tuszami polecam zgarnąć serum Advance Volumiere od Eveline, które świetnie sprawdza się w roli bazy pod tusz. Z cieni do swoich rossmannowych ulubieńców zaliczyłabym oczywiście kremowe Color Tattoo - Maybelline, a szczególnie odcień On and on bronze (trwałe i kremowe).
Cieni prasowanych ulubionych z Rossmanna raczej nie mam, generalnie wydaje mi się że w Rossmannie z fajnymi paletami jest raczej słabo i tego typu produktów na tej promocji bym nie szukała.
CO KUPIĘ? Listę zawsze robię, ale co z tego wyjdzie nigdy nie wiadomo. Nie planuję wielkich zakupów, ale kilka rzeczy oczywiście mnie ciekawi. W planach mam inny odcień pomadki Rouge Velvet The Lipstick od Bourjois - myślę o klasycznej czerwieni. O ile natrafię to kupię na pewno rzęsy w pasku Kiss - nowość w Rossmannie, którą bardzo polecała Red Lipstick Monster. Zastanowię się nad którymś z tych produktów: brązer Beach Cruiser Wibo, puder HD Lovely, paletka Peach Desire też od Lovely, baza Master Prime od Maybelline. Ponoć beauty blender od Wibo jest też całkiem niezły. Pamiętajcie, że w promocję wchodzą także balsamy do ust, więc i tutaj warto się załapać - ja mam w planach arbuzowy Carmex.
CZEGO NIE POLECAM? Przede wszystkim nie polecam kupować bardzo "na zapas", bo pewnie same przekonałyście się, że kolejna promocja jesienią nie jest wcale aż tak odległa i łatwo kupić kosmetyki, które będą nam zalegać. Cóż, nie polecam matowych pomadek w płynie Extra Lasting z Lovely, które sama kupiłam z polecenia ;). Co prawda w promocji to nie duży wydatek, ale mimo wszystko moim zdaniem lepiej odpuścić - są lepsze matowe pomadki, a te niemiłosiernie wysuszają usta. Wolę już Million Dollar Lips od Wibo, ale one też są dość mocno wysuszające. Raczej nie polecałabym także podkładów w sztyfcie Really Me z Miss Sporty (poniżej przeciętnej), eyelinera Electric Blue od Wibo (kolor cudny, ale się kruszy).
A Wy co macie w planach, będą zakupy czy macie już dość wszystkiego co związane z promocją w Rossmannie ;)?
piątek, 6 kwietnia 2018
beGLOSSY Jestem Kobietą
Dziś pod lupę biorę ostatnie pudełko beGlossy, które moim zdaniem wypadło całkiem fajnie na tle boxów w przeciągu ostatnich miesięcy. Do pudełka trafiła jedna z nowości rynkowych Nacomi, na którą miałam wielką chęć, więc beGlossy wstrzeliło się tym razem akurat idealnie w mój gust. W tym miesiącu pudełka były zróżnicowane, a kosmetyki z innych wariantów też okazały się fajnie dobrane.
NACOMI Rainbow Mousse | Niedawno marka Nacomi wprowadziła do oferty kuszące tęczowe musy ^ ^. Jest mus myjąco-peelingujący oraz nawilżający - to właśnie ten drugi znalazłam w moim pudełku. Produkt ma trzy kolorowe warstwy i piankową konsystencję. Przypomina starsze, mocno natłuszczające musy z oferty marki. Dla mnie to kosmetyk zdecydowanie do stosowania na noc, bo na dzień jest dla mnie za tłusty. Powiem Wam, że zapowiada się świetnie, na pewno warto go wypróbować jeśli macie suchą skórę i lubicie takie mocno tłuste smarowidła. Dodatkowym plusem jest zapach - mus pachnie jak guma arbuzowa <3!
NEONAIL Lakier hybrydowy Agitated Ocean | Drugim, moim zdaniem najfajniejszym produktem z pudełka jest lakiery hybrydowy NeoNail. Zawsze się cieszę kiedy Glossy umieszcza w swoich boxach hybrydy. Trafił mi się piękny odcień, o dziwo jeszcze takiego nie mam w swoich zbiorach. To taki ciemny turkus, będzie super na lato.
MINCER Botoliftx Serum | Jest też coś z marki Mincer, którą uwielbiam za serię z wit C. Tym razem otrzymaliśmy serum z linii Botoliftx, o działaniu liftingującym i przeciwzmarszczkowym. Do wypróbowania!
VICHY Aqualia Thermal | Od Vichy krem Aqualia Thermal w wersji o bogatej formule (tej jeszcze nie miałam). To miniatura kremu, ale taka pojemność i tak spokojnie wystarczy żeby krem porządnie wytestować.
BUNA Aloesowa maseczka łagodząca | Ostatnim kosmetykiem jest żelowa maseczka (maseczki zawsze na tak!). Już wypróbowałam i od razu zaznaczam żebyście uważały na nią jeśli macie wrażliwą skórę. Maseczka jest w założeniu łagodząca, ale mnie lekko szczypała. Na szczęście nie spowodowała zaczerwienienia skóry.
W innych wariantach pojawiły się takie produkty jak: Instant Help multifunkcyjny balsam Evree (na plus), Schwarzkopft Beology regenerujący booster do włosów, Enilome pomadka nawilżająca do ust, peelingi kawowe Body Boom (super!), kremy do rąk Botame i oczywiście inne odcienie lakierów hybrydowych (z serii Boho).
NACOMI Rainbow Mousse | Niedawno marka Nacomi wprowadziła do oferty kuszące tęczowe musy ^ ^. Jest mus myjąco-peelingujący oraz nawilżający - to właśnie ten drugi znalazłam w moim pudełku. Produkt ma trzy kolorowe warstwy i piankową konsystencję. Przypomina starsze, mocno natłuszczające musy z oferty marki. Dla mnie to kosmetyk zdecydowanie do stosowania na noc, bo na dzień jest dla mnie za tłusty. Powiem Wam, że zapowiada się świetnie, na pewno warto go wypróbować jeśli macie suchą skórę i lubicie takie mocno tłuste smarowidła. Dodatkowym plusem jest zapach - mus pachnie jak guma arbuzowa <3!
NEONAIL Lakier hybrydowy Agitated Ocean | Drugim, moim zdaniem najfajniejszym produktem z pudełka jest lakiery hybrydowy NeoNail. Zawsze się cieszę kiedy Glossy umieszcza w swoich boxach hybrydy. Trafił mi się piękny odcień, o dziwo jeszcze takiego nie mam w swoich zbiorach. To taki ciemny turkus, będzie super na lato.
MINCER Botoliftx Serum | Jest też coś z marki Mincer, którą uwielbiam za serię z wit C. Tym razem otrzymaliśmy serum z linii Botoliftx, o działaniu liftingującym i przeciwzmarszczkowym. Do wypróbowania!
VICHY Aqualia Thermal | Od Vichy krem Aqualia Thermal w wersji o bogatej formule (tej jeszcze nie miałam). To miniatura kremu, ale taka pojemność i tak spokojnie wystarczy żeby krem porządnie wytestować.
BUNA Aloesowa maseczka łagodząca | Ostatnim kosmetykiem jest żelowa maseczka (maseczki zawsze na tak!). Już wypróbowałam i od razu zaznaczam żebyście uważały na nią jeśli macie wrażliwą skórę. Maseczka jest w założeniu łagodząca, ale mnie lekko szczypała. Na szczęście nie spowodowała zaczerwienienia skóry.
W innych wariantach pojawiły się takie produkty jak: Instant Help multifunkcyjny balsam Evree (na plus), Schwarzkopft Beology regenerujący booster do włosów, Enilome pomadka nawilżająca do ust, peelingi kawowe Body Boom (super!), kremy do rąk Botame i oczywiście inne odcienie lakierów hybrydowych (z serii Boho).
wtorek, 3 kwietnia 2018
CACHAREL LouLou
Zdarza Wam się kupować perfumy w ciemno? Jeśli o mnie chodzi to praktycznie nigdy tego nie robię, ale ostatnio poczyniłam jednak wyjątek od reguły. Zapach, którego byłam bardzo ciekawa to tytułowy LouLou od Cacharel, niestety nie do dostania w sieciowych perfumeriach (a i o próbki w internecie też nie do końca łatwo). Skusiłam się na LouLou, bo w swojej książce polecała je Dita von Teese, a Ditę bardzo lubię jak i większość zapachów, które poleca. Skoro nie było jak perfum powąchać, zaryzykowałam i wzięłam je w ciemno, ale nie żałuję!
LouLou to zapach z 1987 roku i już na wstępie muszę zaznaczyć, że w moim odczuciu perfumy nie pachną współcześnie, ale od razu nasuwają skojarzenia z zapachami popularnymi w latach 80 i 90. Pierwsze wrażenie to był dla mnie mały szok zapachowy, bo przyznam szczerze że LouLou są w moim odczuciu przedziwne, łączące nuty, których chyba nie spodziewałabym się do końca w jednej butelce. Nie do pomylenia z żadnym innym zapachem! Jest to dość trudny zapach (podobnie jak flakon), opisywany często jako mroczny i niepokojący - musiał być mój. LouLou należy z całą pewnością do kategorii mocnej, wieczorowej, kadzidlanej, ale też pudrowej i kwiatowej.
Otwarcie stanowią takie nuty jak śliwka, mimoza, lilia, irys, fiołek, jaśmin, cynamon i anyż. Przypuszczam, że irys i fiołek odpowiadają za mocną pudrowość zapachu. Wiele osób wyczuwa też coś w stylu palonej gumy czy plastiku i muszę się z tym zgodzić, ale jakkolwiek to nie brzmi to wcale nie pachnie dla mnie źle. Zapach jest bardzo ciepły w odbiorze, ale to nie jest żaden typowy słodziak. W nutach serca znajdziemy kwiaty: tuberozę, heliotrop, ylang-ylang, kwiat pomarańczy, korzeń irysa. W nutach podstawy drzewo sandałowe, które wyraźnie wyczuwam, kadzidło, wanilię, piżmo. Kiedy zapach się ulotni na skórze pozostaje taka delikatna nuta słodkiej wanilii. LouLou to dla mnie zapach mocno ylang-ylangowy, co uznaję za plus, bo ylang-ylang w perfumach bardzo lubię.
LouLou polecałabym zdecydowanie dla osób lubiących zapachy ciężkie, mocne, oryginalne. Dla mnie to typowy zapach na jesień, zimę czy po prostu chłodne, deszczowe dni. Latem mógłby zabić, a dodam również, że jest baaaardzo trwały i intensywny. Używam wchodząc w mgiełkę zapachu, bo już jeden "psik" potrafi mnie zmęczyć. Mimo zakupu w ciemno absolutnie nie żałuję, ale z drugiej strony nie polecałabym brać tych perfum bez sprawdzenia. Mogą okazać się zbyt trudne, niedzisiejsze, albo po prostu za mocne, migrenogenne.
Jak już wspomniałam, nie znalazłam LouLou w perfumeriach, więc z pomocą przyszły ulubione www.iperfumy.pl. Nie pierwszy raz polecam, ale osobiście kupuję tam perfumy już dłuższy czas i nigdy się nie zawiodłam, więc nie ryzykuję nawet z innymi stronami. Jeśli szukacie oryginałów w dobrych cenach to moim zdaniem warto ;). Łapcie też linka do tego konkretnego zapachu: LouLou - Cacharel.
Przyznam szczerze, że jestem mega ciekawa czy są tu jakieś fanki LouLou! Jeśli kochacie ten zapach albo też nienawidzicie to koniecznie dajcie znać, bo mam wrażenie że to jeden z tych zapachów, które totalnie odeszły w niepamięć, a nie powinny.
LouLou to zapach z 1987 roku i już na wstępie muszę zaznaczyć, że w moim odczuciu perfumy nie pachną współcześnie, ale od razu nasuwają skojarzenia z zapachami popularnymi w latach 80 i 90. Pierwsze wrażenie to był dla mnie mały szok zapachowy, bo przyznam szczerze że LouLou są w moim odczuciu przedziwne, łączące nuty, których chyba nie spodziewałabym się do końca w jednej butelce. Nie do pomylenia z żadnym innym zapachem! Jest to dość trudny zapach (podobnie jak flakon), opisywany często jako mroczny i niepokojący - musiał być mój. LouLou należy z całą pewnością do kategorii mocnej, wieczorowej, kadzidlanej, ale też pudrowej i kwiatowej.
Otwarcie stanowią takie nuty jak śliwka, mimoza, lilia, irys, fiołek, jaśmin, cynamon i anyż. Przypuszczam, że irys i fiołek odpowiadają za mocną pudrowość zapachu. Wiele osób wyczuwa też coś w stylu palonej gumy czy plastiku i muszę się z tym zgodzić, ale jakkolwiek to nie brzmi to wcale nie pachnie dla mnie źle. Zapach jest bardzo ciepły w odbiorze, ale to nie jest żaden typowy słodziak. W nutach serca znajdziemy kwiaty: tuberozę, heliotrop, ylang-ylang, kwiat pomarańczy, korzeń irysa. W nutach podstawy drzewo sandałowe, które wyraźnie wyczuwam, kadzidło, wanilię, piżmo. Kiedy zapach się ulotni na skórze pozostaje taka delikatna nuta słodkiej wanilii. LouLou to dla mnie zapach mocno ylang-ylangowy, co uznaję za plus, bo ylang-ylang w perfumach bardzo lubię.
LouLou polecałabym zdecydowanie dla osób lubiących zapachy ciężkie, mocne, oryginalne. Dla mnie to typowy zapach na jesień, zimę czy po prostu chłodne, deszczowe dni. Latem mógłby zabić, a dodam również, że jest baaaardzo trwały i intensywny. Używam wchodząc w mgiełkę zapachu, bo już jeden "psik" potrafi mnie zmęczyć. Mimo zakupu w ciemno absolutnie nie żałuję, ale z drugiej strony nie polecałabym brać tych perfum bez sprawdzenia. Mogą okazać się zbyt trudne, niedzisiejsze, albo po prostu za mocne, migrenogenne.
Jak już wspomniałam, nie znalazłam LouLou w perfumeriach, więc z pomocą przyszły ulubione www.iperfumy.pl. Nie pierwszy raz polecam, ale osobiście kupuję tam perfumy już dłuższy czas i nigdy się nie zawiodłam, więc nie ryzykuję nawet z innymi stronami. Jeśli szukacie oryginałów w dobrych cenach to moim zdaniem warto ;). Łapcie też linka do tego konkretnego zapachu: LouLou - Cacharel.
Przyznam szczerze, że jestem mega ciekawa czy są tu jakieś fanki LouLou! Jeśli kochacie ten zapach albo też nienawidzicie to koniecznie dajcie znać, bo mam wrażenie że to jeden z tych zapachów, które totalnie odeszły w niepamięć, a nie powinny.
poniedziałek, 2 kwietnia 2018
Makeup Revolution: SURPRISE EGGS 🐣
Czy znajdzie się tu ktoś kto jeszcze nie słyszał o ostatniej nowości od Makeup Revolution - kolorowych paletkach "jajeczkach" Surprise Eggs :)? Już dawno nie widziałam tak fajnych opakowań paletek! Surprise Eggs to jednak nie tylko atrakcyjny wygląd, bo cienie i rozświetlacze, które kryją wewnątrz są ładnie napigmentowane i o przyjemnie miękkiej formule. Myślę, że jaja od Revolution to też idealny pomysł na prezent (bo kto nie chciał by dostać takiego jajka niespodzianki!) i dobra opcja do podróżnej kosmetyczki.
Do wyboru mamy sześć wersji kolorystycznych - w metalicznych lub opalizujących opakowaniach. Jajka same w sobie już są ozdobą (wyobraźcie sobie jak będą wyglądały postawione na toaletce!). W każdym jajku znajduje się pięć cieni do oczu i dwa rozświetlacze. W niektórych wersjach rozświetlacze są dość ciemne i na jasnej cerze nie sprawdzą się jako typowy rozświetlacz, a bardziej jako błyszczący brązer do muśnięcia policzków albo po prostu cień do powiek. Cienie w paletkach są w przewadze błyszczące, matów jest niewiele.
ROSE GOLD EGG | Rose Gold to zestaw z ładnymi ciepłymi odcieniami, dobrymi co codziennych makeupów. Zdecydowanie moje kolory!
ANGEL EGG | Różowe jajo skrywa jasne, rozświetlające odcienie. Dwa brązy, jasne srebro i reszta same bardzo jasne kolory. Rozświetlacze w chłodniejszej tonacji. Najjaśniejsza i chyba najbezpieczniejsza z paletek.
GOLD EGG | Złote jajo to ciepłe czekoladowe brązy, złoto, beże. Rozświetlacze są w tej wersji właśnie dość ciemne, złotawe. Fajny zestaw dla ciemniejszej, ciepłej karnacji.
UNICORN EGG | Fioletowe jajo od jednorożca to bardziej odważny zestaw z fioletami i granatem. Chłodna tonacja.
DRAGON EGG | Smocze jajo to mój ulubiony wariant. Miedź, bordo, waniliowe rozświetlacze - cudo <3!
MERMAID EGG | Syrenie jajo to znów chłodna tonacja, błękity, niebieskości i zieleń, ale też ciemniejsze złoto. W tym jajku fajne są rozświetlacze, jeden opalizuje na zielonkawo.
Podobają Wam się jajka od Revolution? Moim zdaniem wyglądają super, a cienie i rozświetlacze są całkiem fajnej jakości. Nie jest to też duży wydatek, bo Surprise Eggs kosztują w granicach dwudziestu kilku złotych. Kto się skusił :)?
Do wyboru mamy sześć wersji kolorystycznych - w metalicznych lub opalizujących opakowaniach. Jajka same w sobie już są ozdobą (wyobraźcie sobie jak będą wyglądały postawione na toaletce!). W każdym jajku znajduje się pięć cieni do oczu i dwa rozświetlacze. W niektórych wersjach rozświetlacze są dość ciemne i na jasnej cerze nie sprawdzą się jako typowy rozświetlacz, a bardziej jako błyszczący brązer do muśnięcia policzków albo po prostu cień do powiek. Cienie w paletkach są w przewadze błyszczące, matów jest niewiele.
ROSE GOLD EGG | Rose Gold to zestaw z ładnymi ciepłymi odcieniami, dobrymi co codziennych makeupów. Zdecydowanie moje kolory!
ANGEL EGG | Różowe jajo skrywa jasne, rozświetlające odcienie. Dwa brązy, jasne srebro i reszta same bardzo jasne kolory. Rozświetlacze w chłodniejszej tonacji. Najjaśniejsza i chyba najbezpieczniejsza z paletek.
GOLD EGG | Złote jajo to ciepłe czekoladowe brązy, złoto, beże. Rozświetlacze są w tej wersji właśnie dość ciemne, złotawe. Fajny zestaw dla ciemniejszej, ciepłej karnacji.
UNICORN EGG | Fioletowe jajo od jednorożca to bardziej odważny zestaw z fioletami i granatem. Chłodna tonacja.
DRAGON EGG | Smocze jajo to mój ulubiony wariant. Miedź, bordo, waniliowe rozświetlacze - cudo <3!
MERMAID EGG | Syrenie jajo to znów chłodna tonacja, błękity, niebieskości i zieleń, ale też ciemniejsze złoto. W tym jajku fajne są rozświetlacze, jeden opalizuje na zielonkawo.
Podobają Wam się jajka od Revolution? Moim zdaniem wyglądają super, a cienie i rozświetlacze są całkiem fajnej jakości. Nie jest to też duży wydatek, bo Surprise Eggs kosztują w granicach dwudziestu kilku złotych. Kto się skusił :)?
Subskrybuj:
Posty (Atom)