środa, 21 października 2020

HIT: WELLA INVIGO | Szampon, który naprawdę dodaje objętości!

   Jestem totalnym sceptykiem co do cudownego działania szamponów i nigdy nie widzę wielkich różnic po ich użyciu. Oczywiście jedne są łagodniejsze, inne mocniej oczyszczają, ale przede wszystkim po prostu myją włosy, więc nie wierzę, że szampon "robi cuda" w stylu scalania końcówek czy przeprowadzania kompleksowej regeneracji. Dlatego też nigdy nie szukałam szamponów dodających objętości włosów, bo sądziłam że efekt będzie raczej znikomy. Jakiś czas temu skusiłam się jednak z polecenia na instagramie (dzięki @basia.blog !) na szampon Wella Invigo Volume Boost i powiem krótko - on po prostu działa :). Nawet na moich niskoporowatych, permanentnie przyklapniętych włosach są efekty odbicia u nasady. To pierwszy szampon, który u mnie faktycznie zadziałał i zwiększył objętość, więc po prostu polecam przetestować.


Invigo to seria profesjonalna Wella, ale w jej skład wchodzą różne kosmetyki w zależności od rodzaju włosów, więc zwracajcie uwagę aby to była koniecznie linia Volume Boost. Szampon jest oczywiście trochę droższy niż drogeryjne szampony, ale taką butelkę jak moja - 250ml można kupić za nieco ponad 20zł przy czym szampon jest gęsty i wydajny, więc w ogólnym rozrachunku nie wychodzi wcale dużo drożej.

Efekty? Przede wszystkim widoczne odbicie u nasady, dzięki temu szamponowi nie mam już "przyklapu". Moim zdaniem da się zauważyć też lekkie usztywnienie włosów, ale nie jest to efekt porównywalny do włosów oblepionych produktami do stylizacji. Moje niskoporowate włosy również mniej się po nim strączkują co jest moją zmorą. Tylko tyle i jednocześnie aż tyle :).


Dodam jeszcze, że nie używam tego szamponu codziennie. Dla mnie to bardziej produkt do użytku raz na jakiś czas lub na okazje. Słyszałam, że używany dzień w dzień może dawać jednak słabsze rezultaty, a ja i tak lubię stosować naprzemiennie szampony łagodniejsze z mocniej oczyszczajacymi. 


   Jeśli podobnie jak ja, narzekacie na przyklapnięte włosy, smętne strączki to polecam wypróbować. Moje włosy są niskoporowate, śliskie, zdrowe, ale cienkie, więc wizualnie szału nie robią. Za to z odpowiednią pielęgnacją potrafią nabrać objętości. Mój szampon zamawiałam na Notino, a znajdziecie go pod tym linkiem: Wella Invigo Volume Boost szampon.

niedziela, 18 października 2020

❤ beGLOSSY Coral Essence ❤

   Wrześniowe pudełko beGlossy to edycja Coral Essence, w której motywem przewodnim została podobna kolorystyka. W boxie mogliśmy znaleźć siedem produktów, a wśród nich coś z kolorówki, coś z pielęgnacji ciała i twarzy, ale też nie zapomniano o włosach. Pudełko wypadło całkiem fajnie, część kosmetyków udało mi się wypróbować, więc opowiem Wam o nich co nieco. Mnie jak zawsze najbardziej ucieszyła obecność kosmetyków do makijażu, szczególnie że znalazło się coś do ust!


AA Żel do mycia ciała Dynia & Jaśmin | To mój drugi żel AA z serii Super Fruits & Herbs. Jak tylko pojawiły się w sprzedaży to od razu mnie zaciekawiły nietypowymi połączeniami zapachowymi. Za pierwszym razem skusiłam się na duet lawenda + figa, a teraz otrzymaliśmy równie niepospolity mix dyni i jaśminu. Pachnie przyjemnie, ale nastawiałam się na mocniej wyczuwalną dynię, tymczasem dla mnie to raczej miły kwiatowy zapach bez szaleństw. Sam żel w porządku, dobrze się pieni i nie wysusza skóry.

GLAZEL VISAGE Cień sypki | Pigmenty i cienie sypkie to zdecydowanie moja działka :). W pudełku znalazł się cień z serii Glamour w bardzo ładnym, dziennym kolorze. Moim zdaniem to typowy rozświetlający odcień wanilii / jasnego beżu, totalnie uniwersalny. Chyba najczęściej używany przeze mnie odcień to szybkich makijaży, więc na pewno się u mnie nie zmarnuje.

LIRENE Rajstopy w sprayu | Z rajstopami w sprayu znam się nie od dziś. Teraz mi się nie przydadzą, ale w letnich miesiącach są przydatne na większe wyjścia lub jako koło ratunkowe kiedy mamy problem z niejednolitym kolorem nóg, pajączkami czy choćby siniakami. Mnie takie rajstopy i samoopalacz potrafiły poratować też kiedy niedokładnie posmarowałam się filtrem UV i opalenizna były bardzo nierówna.

GLISS Split Ends Miracle | Mamy również odżywkę z popularnej teraz serii do zniszczonych końcówek. Lubię odżywki ze Schwarzkopfa, przypomniałam sobie że kiedyś bardzo często używałam kokosowej (miała super zapach). Nie podoba mi się hasło reklamowe ze "sklejaniem" rozdwojonych końcówek, bo moim zdaniem wprowadza w błąd, aczkolwiek odżywka sama w sobie jest w porządku.

MAYBELLINE Błyszczyk Lifter Gloss | Produkt do ust to nowość rynkowa, błyszczyk Lifter Gloss od Maybelline. Pierwsze wrażenia bardzo pozytywne, błyszczyk zapowiada się naprawdę super! Przede wszystkim konsystencja, gęsta ale jednocześnie nie klejąca, jakby żelowa. Bardzo mi odpowiada, co rzadko mi się zdarza w przypadku błyszczyków. Odcień, który nie znika na ustach - super. Mam odcień Stone, to taki karmelowy beż bez dodatku żadnych drobinek. Pachnie bardzo przyjemnie, apetycznie. Póki co naprawdę super, jak mi się sprawdzi na dłuższą metę to dokupię jeszcze jakiś bardziej różowy kolor (niestety aktualna promocja w Rossmannie nie wchodzi na te błyszczyki, a nie są szczególnie tanie - ponad 40zł).

BIODERMIC Serum kolagenowe | Ultralekkie, nawilżające serum w saszetce. Pozostawia skórę wygładzoną, lekko napiętą, podobnie jak np. po serum hialuronowym albo żelu aloesowym. Ma postać lekkiego, przezroczystego żelu i całkiem ładnie pachnie, moim zdaniem lekko różanie. Myślę, że będzie idealne pod krem na noc.

MARION Maseczka Golden Skin | Maseczkę odmładzającą na razie zostawiłam sobie na jakąś okazję. Jest to maska w postaci hydrożelowego płata, lubię tę formę :).


Ambasadorki beGlossy otrzymały dodatkowo nietypowy produkt od Sesdermy. Jest to żel do higienizacji dłoni, do stosowania już po użyciu preparatu do dezynfekcji lub po umyciu rąk. Nie za bardzo wiedziałam jakie ma mieć działanie, bo w składzie ma wysoko alkohol, a jednocześnie nie jest typowym żelem do dezynfekcji. Po wypróbowaniu potwierdzam, że jednak ma działanie nawilżające, więc myślę że jest to coś jak połączenie kremu do rąk i dodatkowej ochrony w ramach dezynfekcji.





środa, 7 października 2020

La Martina ADIOS PAMPAMIA MUJER

    Z początkiem września naszła mnie ochota na jakieś nowe perfumy na jesień i tym sposobem padło na Adios Pampamia Mujer, do których przymierzałam się już jakiś czas. Był to totalny blind buy, bo zapachu nie miałam jak wcześniej przetestować. Są to perfumy argentyńskiej marki La Martina, którą pewnie tylko nieliczni będą kojarzyć. Marka jest u nas raczej niezbyt popularna, choć zdarzyło mi się natknąć na nią gdzieś w drogerii (jakiś czas temu widziałam męskie perfumy w Rossmannie). Adios Pampamia Mujer skusiły mnie oczywiście dzięki recenzjom, w których opisywano je jako bardzo nietypowe, łączące ze sobą pozornie niepasujące do siebie nuty. A w nutach właśnie znajdziemy orzechy, wanilię, kadzidło, irysa, nuty drzewne oraz zielone. Z takim połączeniem się jeszcze nie spotkałam, ale ostatecznie przekonały mnie orzechy, które przecież na jesień powinny być jak znalazł. I nie zawiodłam się tym razem.


   Adios Pampamia Mujer to naprawdę oryginalny zapach, nie znam niczego podobnego i nawet nie jestem w stanie przyrównać ich do jakichkolwiek innych perfum. Przede wszystkich jest to zapach mocno drzewny, ale właśnie z nutą świeżych orzechów. W pierwszych minutach pachnie wręcz trochę ostro (pieprz?) i mam wrażenie, że gdyby taki pozostał mógłby być dobrym unisexem. Jednak z czasem łagodnieje, jest w nim troszkę słodyczy, pewnie za sprawą wanilii. Staje się bardziej ciepły, słodszy, nieco pudrowy (w końcu mamy także irysa). Czuję w tej kompozycji coś roślinnego, zielonego, ale moje skojarzenia idą raczej w stronę wspomnianych świeżych orzechów niż trawy czy łodyg/liści. Myślę, że gdybym nie przeczytała wcześniej spisu nut to nie byłabym w stanie ich rozpoznać, bo zapach tworzy spójną całość, poszczególne nuty nie są moim zdaniem łatwe do wyodrębnienia. 

   To zapach pełen sprzeczności, jest jednocześnie drzewny i pudrowy, waniliowy i roślinny, ma w sobie coś ostrego i uniseksowego, a przy tym ciepłego, słodkiego i łagodnego. Bardzo oryginalne perfumy, przede wszystkim właśnie drzewne. Podobają mi się, są zaskakujące i charakterystyczne. Nie polecam ich jednak np. na prezent, bo to nie jest uniwersalny zapach, który spodoba się każdemu. Domyślam się, że może budzić skrajne odczucia.


   Najlepsze jest jednak to, że to zapach w z gatunku dobrych, ale też stosunkowo niedrogich (mniej niż 100zł). Z kolei problem pojawia się z dostępnością, myślę że stacjonarnie jest prawie niemożliwy do zdobycia. Ja kupowałam tradycyjnie na Notino, pod tym linkiem: Adios Pampamia Mujer. Na Notino ten zapach jest prawie stale, aktualnie w cenie 85zł / 30ml. 

   Nie zawsze zakupy perfum w ciemno są udane, ale tym razem opłacało się zaryzykować, bo zapach przypadł mi do gustu i jest idealny na jesienną pogodę. Ostatnio też ciągnie mnie do drzewnych perfum, więc trochę zaspokoiłam to "chciejstwo". Na minus oceniłabym jedynie projekcję zapachu. W otwarciu, zaraz po aplikacji, pachnie naprawdę intensywnie, ale po czasie wyczuwalny jest jedynie z bliska. Dla mnie nie jest to duża wada, bo nie muszę się bardzo narzucać zapachem, ale z drugiej strony Adios Pampamia Mujer są na tyle ciekawe, że aż chciałoby się aby mogli poczuć je też inni :).



niedziela, 4 października 2020

MY SECRET DUO CHROME (vs TURBOPIGMENTY)

  Turbopigmentów z Glam-shopu chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Przypuszczam, że znają je wszyscy, którzy kochają błysk w makijażu. Te cienie o intensywnym, wielowymiarowym połysku są oczywiście świetne i bardzo je polecam, ale bardzo podobne cienie, o praktycznie identycznej formule ma w swojej ofercie My Secret. Duo Chrome Eyeshadow mają co prawda znacznie mniej odcieni do wyboru (wielka szkoda), ale za to często można dostać je w lepszej cenie niż turboty (które kosztują 20-25zł). W Drogeriach Natura cienie My Secret kosztują19,99zł, ale często są na nie promocje - ja kupiłam je po 9,99zł za sztukę, tanioszka! Cienie Duo Chrome są naprawdę prześwietne, pięknie się mienią i na pewno dokupię sobie jeszcze jakieś kolory. I podobieństwo do słynnych turbopigmentów jest ogromne :).

   
Poniżej możecie zobaczyć zestawienie: na górze w większych opakowaniach są Duo Chrome od MS, poniżej w postaci wkładów turbopigmenty. Cienie My Secret mają 3g, a Turbopigmenty 1,8g. Na pierwszy rzut oka podobieństwo jest uderzające - ta sama mocno mieniąca się powierzchnia wyglądająca jak grubo zmielony i sprasowany błyszczący proszek. W dotyku cienie również są bardzo zbliżone, cienie My Secret może odrobinę bardziej miękkie, kremowe. Efekt na skórze/oku moim zdaniem niezwykle podobny, jak cienie z tej samej serii. Jedne i drugie cienie bosko się mienią na różne odcienie.

Z My Secret mam odcień Magic nr 02 - jasny, delikatny kolor, ale bardzo nietypowy. Ma w sobie coś z szarości, coś z beżu i coś z różu. Bardzo oryginalny, naprawdę ładny! Drugi cień to Wizzard nr 04 - to już prawdziwa magia, niebiesko-zielony, ale pod kątem fioletowy odcień.



   Jeśli jeszcze ich nie znacie, a też lubicie błysk w makijażu to szczerze polecam, to jedne z najładniejszych iskrzących, wielowymiarowych cieni do oczu. I polecam tak naprawdę zarówno My Secret, które można kupić tanio jak i Turbopigmenty, które z kolei mają mnóstwo pięknych, nietypowych odcieni.